czwartek, 25 lipca 2013

Książę? Nie sądzę!

Krzyk.
Krzyk tak głośny.
Krzyk tak przerażający.
Krzyk tak zatrważający.
Krzyk wdzierający się do czaszki z taką mocą, że niemal rozdzierający ją na strzępki.
Krzyk rozprzestrzeniający się po całym moim jestestwie.
Krzyk kobiety.
Krzyk przez który oczy zachodzą mi łzami.
Krzyk, który cichnie.
Krzyk, którego miejsce zajmuje głośne nierównomierne dyszenie.
A później?
Wydawać by się mogło, że to niemożliwe, aby ciało nie reagowało na bodźce które przesyła mu mózg.
Głośny niekontrolowany szloch wydobywający się z mojego gardła sprawia, że zapada cisza.
W drzwiach pojawiasz się w całej krasie i chyba jesteś równie zaskoczony moją obecnością w przedpokoju, co ja zaistniałą sytuacją.
Kręcę głową z obrzydzeniem i rzucam pęk kluczy na stojącą nieopodal szafkę.
- Proszę, przydadzą się Twojej nowej dziewczynce.
Staram się nie patrzeć Ci w oczy.
W czekoladowe tęczówki, obdarzające mnie czułym spojrzeniem każdego ranka.
Teraz wypełniały się przerażeniem.
Tak  Michale zdradziłeś.
Zdradziłeś z premedytacją godną jakiegoś niedojrzałego emocjonalnie skurwysyna.
Zadowolony?
*
Biegnąc przez oblodzony kielecki chodnik miałam ochotę zwymiotować.
Głównie z obrzydzenia, ale poniekąd winny był też kurewski kebab od Turka zjedzony w porze obiadowej.
- Chcę umrzeć.. – wyjęczałam między jednym, a drugim szlochem w słuchawkę z której, wydobywało się Grześkowe - Ale co się stało? – doprowadzające mnie do jeszcze większego wkurwienia. Aż w końcu po groźbie, że jak mu nie powiem to do mnie przyjedzie upije mnie i chcąc nie chcąc i tak mu wszystko wypaplam. Stwierdziłam, że picie z Tkaczykiem napojów wysoko procentowych kończy się zawsze tragicznie, szczególnie dla mojej paprotki do której doniczki wylewałam połowę zawartości każdego kieliszka, bo przecież roślinkom też się coś od życia należy. Wymamrotałam niezrozumiałe – Michał mnie zdradził – po czym znów zaniosłam się płaczem.  Cudnie.
*
Jedzenie chińszczyzny w mojej sypialnie w rozciągniętych spodniach dresowych robiących za piżamę, wielkiej koszulce ubabranej z każdej strony czym się dało i oglądanie Ironmana było naprawdę miłą formą spędzania piątkowego wieczoru. Właśnie było, do czasu gdy ktoś zaczął nękać dzwonek, którego dźwięk z początku postanowiłam zignorować. Niestety owy ktoś nie dawał za wygraną, co doprowadziło mnie do niemałej frustracji.
- No toć idę! – wydarłam się w odpowiedzi na kolejną serię ding-donów. Z rozmachem otworzyłam drzwi i warknęłam bardzo niekulturalne – Czego? – po chwili zreflektowałam się, kto stoi przede mną przez co wyrwało mi się – O cholera.
Stał z wbitymi pięściami w kieszenie wytartych jeansów, przygarbiony i z nieobecnym, pustym spojrzeniem. Coś ścisnęło mnie w przełyku, na ten widok. On taki wielki, potężny facet stał przede mną skruszony i chyba zbierał się do tego, żeby coś powiedzieć.
- Mogę wejść? – w odpowiedzi skinęłam tylko głową będąc w zupełności pewna, że głos odmówiłby mi posłuszeństwa.
Rozmościwszy się na kanapie, która pod jego ciężarem wydała drażniący dla ucha dźwięk dziwnie podobny do jęku. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, po prostu stałam jak ten debil za kanapą i bezceremonialnie wlepiałam w niego spojrzenie. Twarz miał jakby bledszą, zmęczoną może ciężkim treningiem lub nowa laska wycisnęła z niego w nocy esencje życia? Potrząsnęłam głową chcąc wymazać ten obraz z głowy.
- Co Cię sprowadza? – zapytałam niepewnie przechodząc do sypialni w poszukiwaniu jakiejś bluzy.
- Właściwie, to nie wiem.. Chyba.. Chyba jestem Ci winien wyjaśnienia.
Zaśmiałam się ironicznie na te słowa.
- Przestań nie musisz mi nic wyjaśniać czy przepraszać, tak czasem bywa. Wydaje ci się głupiej, że znalazłaś mężczyznę z którym chciałabyś spędzić resztę  życia, jest przystojny, inteligentny, dobry w łóżku, ale nagle okazuje się, że książę nie jest taki idealny za jakiego go miałaś i znajduję inną księżniczkę. – mimo, że starałam się aby zabrzmiało to żartobliwie to w moim głosie pojawił się cień żałości i jakby wyrzutu? Michał jakby to wyczuł i skrzywił się nieznacznie. No tak mogłam się spodziewać, że wyłapie nawet najmniejsze zająknięcie lub zmianę intonacji.
- To wcale nie miało tak wyglądać, nie chciałem żebyś cierpiała. – mówiąc to patrzył mi prosto w oczy, przez co przeszedł mnie dreszcz.
Wykrzywiłam usta w uśmiechu, choć pewnie bardziej przypominało to grymas.
Trochę Ci to nie wyszło – pomyślałam.
- Było minęło.
Zerknął na mnie podejrzliwie, jakby starając się odczytać jakąś dwuznaczność tych słów.
- Skoro tak mówisz, powinienem już iść. - Podniósł się z kanapy, która i tym razem zaskrzypiała.
- Michał?
Odwrócił się niepewnie w moim kierunku.
- Tak?
- Czy.. zabrzmiałoby to dziwnie..gdybym poprosiła, abyś ostatni raz mnie..przytulił? – wyjąkałam nieco zakłopotana swoją prośbą.
Uśmiechnął się szczerzę i bez słowa objął mnie swymi wielkimi ramionami. Mając nos na wysokości jego torsu doskonale czułam zapach jego perfum, które tak bardzo lubiłam. Uścisk był krótki, aczkolwiek mimo tego moje serce zaczęło głośniej łomotać. Na koniec poczułam tylko jego ciepłe usta no moim czole.
-  Mam nadzieje, że kiedyś wybaczysz mi to jak bardzo Cię skrzywdziłem.
- Żegnaj Michał. – wychrypiałam przez łzy, które kaskadami spływały po moich polikach.
*
Droga na Warszawskie Okęcie minęła szybko, może dlatego, że Grzesiek łamał niemalże wszystkie ograniczenia ruchu drogowego, już widziałam oczami wyobraźni jego minę gdy dostanie plik zdjęć z fotoradarów. Przed Halą odlotów stało kilka zaśnieżonych taksówek, ludzie a to wchodzili, a to wychodzili z budynku nie zwracając najmniejszej uwagę, ani na mnie ani na mojego towarzysza taszczącego mi walizki. Może przyczyną było to, że się go bali, hmmm nie dziwie się gdybym spotkała go na ulicy też bym się bała, głównie za sprawą jego osobliwego stroju i postury.
- Pamiętasz co mi obiecałaś? – wymierzył we mnie palcem.
- Tak pamiętam! Będę dzwonić i relacjonować wszystko co będzie się działo w moim nudnym londyńskim życiu – teatralnie wywróciłam oczami kpiąc z przyjaciela.
- Czas na Ciebie Tośka, bo Ci samolot ucieknie.
Przytulił mnie mocno, po czym wypowiedział ciche – Do zobaczenia.
- Będziemy za Tobą tęsknić Grzesiu. – wypowiedziałam odwracając się i idąc w kierunku tunelu prowadzącego na płytę lotniska.
- JAK TO BĘDZIECIE? – wykrzyczał.
I mimo, że go usłyszałam nie odwróciłam się, jestem pewna, że na jego widok zmieniłabym zdanie. Zostawiłam okres mojego życia w Kielcach za sobą, nie kontaktowałam się z Tkaczykiem jak obiecałam, nastręczyłoby mi to jeszcze więcej bólu i wewnętrznej agonii.  Jedynym wspomnieniem był mój syn, Grześ, który jak na złość był lustrzanym odbiciem ojca. Nigdy później nie zawitałam do stolicy województwa świętokrzyskiego, ale wiele razy, gdy mały już spał wyjmowałam z kieszonki portfela wyblakłe, pogięte zdjęcie, na którym byłam wraz z Michałem i płakałam, bo głupia Antonina nigdy nie przestała wierzyć, że to on był jej idealnym księciem. 
***
Wakacyjna niespodzianka rybki! :) 

*Rysiu, bo lubisz wszystkie badziewia jakie napiszę i przez Ciebie stałam się miszczem w tworzeniu zboczonych scen! 
*Kasiela, za rozmowy o 00:00 po pijaku i Twoją miłość do ręcznej i za to, że po prostu jesteś i rozumiesz :* (ps. Widzimy się w Kielcach)
*Michał Jurecki Grzesiek Tkaczyk za to, że wciąż mnie inspirujecie!
*I wszystkim, którym spodobał się Książę Antoniny.
D-Z-I-Ę-K-U-J-Ę-! :*
Następna historia będzie o Andrzeju Wronie, are you happy? :)

*ZAPRASZAM NA - http://pierwszy-sierpien.blogspot.com/

sobota, 6 kwietnia 2013

Dobra nowina

Patrzę w duże sarnie oczy postaci znajdującej się naprzeciwko, w czarnych jak węgiel tęczówkach zlewających się z źrenicą widnieje przerażenie. Lustro pokryte białymi śladami po paście do zębów nie kłamię ukazując wielką niczym ziarno grochu łzę spływającą po bladym policzku w kierunku dolnej żuchwy. Zrezygnowana, uwięziona w klatce bezsilności przysiadam na brzegu białej wanny. Szukam słów, aby opisać co teraz czuję. Dla pewności jeszcze raz zerkam na biały prostokąt, który trzymam w drżących z emocji dłoniach. Dwie, wyraźne czerwone kreski, potwierdzający dobitnie, że to wszystko prawda. Szczerzę to nie wiem czego boję się bardziej, rozstępów, które pojawiać się będą podczas kolejnych trymestrów, czy jego reakcji.

Zacznie wyklinać mnie za nieodpowiedzialn​ość i lekkomyślność?

Każę znikać ze swojego życia? Nie, nie jest aż tak egoistycznym, podłym dupkiem.

Ubierając ciepłe emu i puchową kurtkę, zerkam co chwile na zegarek w obawie, że się spóźnię. Bieganie nigdy nie było moją mocną stroną, szczególnie w stanie błogosławionym, ale o tym dowiedziałam się dopiero, gdy zaliczyłam śmietnik tuż przed jastrzębską halą sportową. Ścisk i duchota jaka panowała w holu wywołało lekkie zawroty głowy, ale mimo to dzielnie brnęłam w tłumie pomarańczowych koszulek kibiców. Hala pęka w szwach, a ja niecierpliwię wypatruję szatyna z numerem trzynaście na plecach. Siedzę w sektorze za statystykami Jastrzębskiego, więc nie mam najmniejszych szans, żeby podejść do płyty boiska przed rozpoczęciem meczu, bo właśnie rozbrzmiewa gwizdek sędziego. Klnę w duchu, ale usadawiam się zrezygnowana na zielonym krzesełku. Mam bite dwie godziny na przemyślenie jak oznajmić Kubiakowi, że zostanie ojcem. Jednak los tego dnia mi nie sprzyja, bo mecz kończy się niespełna po półtora godzinnej walce, niestety przegranej do zera z ZAKSą. Cholernie kusi mnie wizja wystrzelenia jak z procy w dół schodów i wyrzucenia z siebie nowiny niczym karabin maszynowy, jednak moje plany zostają zniweczone przez grupę fanów przy bandach reklamowych. Jak na złość znów robi mi się niedobrze, co zmusza mnie do opuszczenia trybun w trybie natychmiastowym.​ Zimne powietrze pozytywnie wpływa na mój żołądek, w przeciwności do dźwięku smsa, za którego sprawą dębieję. Otwieram wiadomość lekko zziębniętymi dłońmi.

„Czekasz?”

„Tak, szybciej!”

„?”

„SZYBCIEJ, jestem przed halą”

Po dwudziestu minutach wreszcie wychodzi zza drzwi budynku z posępną miną. No tak przecież przegrali mecz! Mam ochotę uderzyć się w czoło z otwartej dłoni załamana własną głupotą, ale zamiast tego splatam nasze palce i bez słowa ruszamy wolnym krokiem do domu. Mimo, że miałam gotową przemowę i wszystko przećwiczone w głowię nie potrafię wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Po prostu znam Michała i wiem, że gdy jest podłamany porażką to lepiej nie dolewać oliwy do ognia i po prostu rozmawiać na neutralne tematy, właściwie to nie rozmawiać, zwyczajnie milczeć. I tak też robię. Poczekam do jutra, on trochę ochłonie ja też, tak zdecydowanie jutro będzie dobrze.

- Dlaczego nie nosisz rękawiczek? – pyta o dziwo spokojnym tonem, pocierając kciukiem wnętrze mojej dłoni.

- Zapomniałam.– mruczę, chowając nos w kołnierz puchówki.

Jak zwykle przepuszcza mnie w drzwiach mieszkania, a ja szybko zrzucam kurtkę i maszeruję do kuchni uprzednio pytając czy napije się ze mną herbaty, przytakuje na znak potwierdzenia. Malinowy zapach ciepłego napoju rozchodzi się po salonie, gdy stawiam na szklanej ławie dwa gliniane kubki. Włączam telewizor, by obejrzeć wiadomości, a do moich uszu dobiega szczęk zamka drzwi od łazienki. Rozsiadam się wygodnie na kanapie, podciągając podkoszulek lekko do góry. Nie zauważam żadnych zmian na powierzchni brzucha, ciekawe który to tydzień, a może dzień? Muszę jutro odwiedzić lekarza, wtedy wszystko będzie jasne.

- Alicja? – słyszę zza drzwi łazienki, na co z przerażeniem poprawiam granatowy t-shirt, ale nie odpowiadam. Po chwili w korytarzu naprzeciwko mnie staje szatyn z nietęgą miną - Alicja, co to jest? – dopiero teraz zauważam, że w ręku trzyma test ciążowy, a ja robię się czerwona jak dojrzała piwonia od nasady włosów. Przez ten pośpiech najprawdopodobni​ej zostawiłam go na pralce! Szlak..

- Test ciążowy. – wzruszam ramionami.

- No to, to ja wiem! – patrzy na mnie z wyczekiwaniem.

- No to po co się głupio pytasz? – nie potrafię powstrzymać buńczucznego uśmiechu, gdy widzę jak jego twarz bieleje, chyba z nadmiaru wrażeń – Tak Michał jestem w ciąży – wypowiadam to stojąc naprzeciwko niego i wpatrując się w te kochane niebieskie tęczówki. Nic nie mówi po prostu patrzy na mnie z niedowierzaniem,​ a ja zagryzam wargę nie wiedząc czego się spodziewać. By po chwili zobaczyć szczery, najpiękniejszy ze wszystkich uśmiech i usłyszeć ciche – Okej.. – dzięki któremu z mojego serca spada olbrzymi kamień – Tylko teraz nie będziesz mogła zapominać o rękawiczkach.
_____________________________________________________
Wybaczcie ten szajs, ale aktualnie mam czterdzieści stopni gorączki i anginę, więc nie jestem w stanie napisać czegokolwiek. To na górze to staroć, taka o prosta, denna historyjka. Już niedługo ruszam z nowym projektem i niestety, ale ten blog zajmie drugi plan w hierarchii. Nienawidzę tegorocznej zimwiosny dobija mnie nie tyle choroba i to, że nie mam nawet siły przeczytać nowych rozdziałów na waszych blogach (za co bardzo, bardzo przepraszam i mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone), a to że za oknem leży cały czas śnieg. Po prostu już rzygam tą bielą, ja chcę choć odrobinę zieleni i ciepła!
I tym niezbyt optymistycznym akcentem kończę swój wywód ;)
edit; Zainteresowanych kolejnym wytworem mojej chorej wyobraźni zapraszam tutaj. 

sobota, 23 marca 2013

Egoistyczna zachcianka

[...]
Rzeszowskie niebo płaczę, a swymi łzami w postaci zimnych kropel deszczu zalewa jedną z bocznych ulic miasta. Przeźroczysty parasol niewystarczająco chroni włosy przed wilgocią, które pod jej wpływem wywijają się we wszystkie możliwe strony. Klnę siarczyście po raz kolejny wpadając w dziurę w chodniku. Zerkam na swoje kwieciste kalosze, które oblepione błocistą mazią zniechęcają mnie do dalszej wycieczki w miasto. Nie zazdroszczę mieszkańcom Wysp Brytyjskich, którzy zmagają się z takimi warunkami atmosferycznymi ponad połowę roku. Jakaś niewyraźna postać na drugiej stronie przejścia dla pieszych potrząsa swą górną kończyną. Niestety brak szkieł kontaktowych uniemożliwia mi rozpoznanie owej osoby. Reklamówka z kupionym makowcem szeleści pod wpływem silniejszego podmuchu wiatru. W końcu sygnalizacja świetlna zmienia swój kolor na zielony. Każdemu kroku towarzyszy charakterystyczne plumkanie spowodowane zetknięciem gumowej podeszwy obuwia z wilgotną nawierzchnią asfaltu.


- Łucja! – rozglądam się zdezorientowana, by po swojej lewej stronie dostrzec wielkiego dryblasa z pokaźnym bananem na twarzy, który z niekrytym entuzjazmem całuje mój policzek na powitanie – o mało nie wydłubując sobie oka drutem parasolki.


- Co tu robisz? - pyta.


- Postanowiłam po obcować z innymi stworzeniami oprócz zdechłych rybek w akwarium, więc wybrałam się do piekarni. – wskazałam wymownie na reklamówkę.


- Coś na osłodę życia? – unosi podejrzliwie prawą brew.


- Powiedźmy. – zbywam, nie mając ochoty na wylewanie żalów na środku skrzyżowania.


Patrzy na mnie tym swoim ‘ojcowskim’ spojrzeniem. Ignaczak to taki dobry duszek, pojawiający się najmniej oczekiwanym momencie. Tak było i tym razem. Już po pół godzinie siedział na mojej grafitowej sofie z talerzykiem wypełnionym po brzegi kawałkami makowca i nawijał jak potłuczony. O wszystkim; o prezencie, który kupił Iwonie na ich rocznicę, o swoim nowym Canonie, gorączkującej Dominice, namolnym sąsiedzie, przeglądzie samochodu i o biuściastej właścicielce warsztatu, kolacji u teściów. W końcu jego monolog wchodzi na niebezpieczny grunt, a mianowicie drużyna i wszystkie anegdoty z nią związane. Mam wrażenie, że zawartość mojego żołądka zaraz ujrzy światło dzienne. 


- A właśnie jak z Kovačevićem? – pyta z zawadiackim uśmiechem, jak gdyby nigdy nic. W moje zbolałe serce na sam dźwięk jego nazwiska wbija się kolejny tuzin ostrych szpilek, a każda kolejna sprawia, że jestem bliska wybuchnięcia płaczem.


- A jak ma być? – warczę wściekła. Patrzy na mnie dużymi oczami z rosnącym zdziwieniem.


- Jak to jak?! Pokłóciliście się? Tak to wszystko wyjaśnia.. – drapie się po głowie zkłopotany.


- Zaraz, stop! O czym Ty mówisz Krzysiek?


- No przecież.. przecież Nicola rozstał się z żoną, ale o tym wiesz.


- CO?! 

– Brawo Badenko tamtej przeklętej nocy zaprzepaściłaś jakiekolwiek szanse bycia szczęśliwą z mężczyzną, którego najzwyczajniej w świecie kochałaś! 


Libero Resovii wychodzi grubo po dwudziestej trzeciej, po wysłuchaniu moim żalów i lamentów, które podsumował jednym, krótkim – kurwa. Pocieszające to nie było, ale przynajmniej miałam się komuś wygadać. Zmywając brudne naczynia, śpiewam wraz z Brodką tekst jej piosenki, która rozbrzmiewa z głośników wieży.


Kusisz zapachami,
prowokujesz gestem,
wodzisz za mną wzrokiem,
czterogłowym smokiem.
Namierzasz radarami,
jestem jak ruchomy cel,
naostrzone zęby,
nie polubię Cię!

Śmieję się pod nosem, dopiero po chwili uświadamiając sobie jak te słowa pasują do opisu początku naszej znajomości.


- Kurczę.. – syczę, gdy ostrzę kuchennego noża przecina naskórek palca wskazującego. Niby mała ranka, a krew leje się strumieniem. Precyzyjnie owijam paliczek ręcznikiem papierowym, po czym z prowizorycznym opatrunkiem wkładam niedojedzone ciasto do chlebaka.


- Hej. – słyszę za swoimi plecami głos, który rozpoznałabym nawet będąc w głębokiej śpiączce.  Przez chwile nawet przemyka mi przez myśl, że to sen. Jednak opuszek wciąż nieprzyjemnie szczypie co utwierdza mnie w przekonaniu, że się mylę. Powoli odwracam się w jego stronę, ale nie chcąc aby wyczytał targające mną emocję wbijam wzrok w kafelki. A w myślach przeklinasz swoją wylewność w obecności Ignaczaka, bo niewątpliwie to on jest pomysłodawcą tej akcji.


- Po co przyszedłeś? – mimo starań mój głos brzmiał nienaturalnie. Co oczywiście nie  umknęło jego uwadze.  

- Całe życie zamierzasz udawać? – wytyka mi niezadowolony.


- Słucham?


- Grasz niewiadomo jak silną, niezależną i wyzwoloną, a w środku aż rwiesz się, aby wpaść w moje ramiona! – w odpowiedzi prycham gniewnie i odważam się spojrzeć na niego. To błąd, bo jego widok wręcz parzy - Dobrze wiem, że teraz marzysz o tym żebym wziął Cię tu i teraz na tym kuchennym blacie.


- Dobre sobie! – zaprzeczam po raz kolejny, czyż to nie irracjonalne?!


- Błagam zamknij się i choć raz mnie posłuchaj! – podchodzi do mnie na tyle blisko, bym mogła zobaczyć małe piegi na nosie. Oddychaj! – myślę.


- Oboje jesteśmy popieprzeni. Wiem że łączył nas tylko seks, ale dla mnie on od samego początku znaczył coś więcej poza zaspokojeniem cielesnych żądzy. To brzmi tak beznadziejnie..


- Ale prawdziwie.. – mruczę wpatrując się w jego tęczówki.


- Nie prawdą jest to, że teraz zależy mi na dwóch rzeczach. Zarówno to, przed czym chcę uciec, jak i to, co pragnę mieć na wyłączność – jest w Tobie. Chcę Cię Łucja i jestem teraz pieprzonym egoistą, ale mi też należy się coś od życia!


- Chyba tę zachciankę jestem w stanie spełnić. – wypowiadam jednym tchem po czym przyciągam go władczo do siebie za materiał koszulki, aby wbić się w jego wargi.


- Nie ma definicji, która mogłaby opisać Twój stan Badenko, jesteś po prostu szczęśliwa. 

_________________________________________________
Ciąg dalszy jest, pozostawiam Waszej ocenie.
Kupie kilka dodatkowych godzin doby, posiadaczy niezwłocznie proszę o kontakt!
Miłego sobotniego wieczoru :) 
Moje nowe dzieciątko już na świecie.

niedziela, 17 marca 2013

Egoistyczna zachcianka

Otwieram oczy, mając dziwne wrażenie, że nie jestem sama w swojej sypialni. W tym przekonaniu utwierdza mnie duża, zimna dłoń zaciskająca się na mojej tali. Mrugam kilkakrotnie, próbując się rozbudzić – bezskutecznie.


- Hej. – mruczy niskim barytonem wprost do mojego ucha, wywołując mimowolne wzdrygnięcie. Zerkam ukradkiem na elektroniczny budzik spoczywający na jednej z szafek nocnych. Wzdycham ciężko, dostrzegając na nim trzecią szesnaście w nocy. Nie mam siły walczyć z jego kończynami, wkradającymi się bezceremonialnie pod materiał koszulki nocnej wprost na piersi. Mruczy z zadowoleniem ugniatając nieduże półksiężyce.

- To już zawsze będzie tak wyglądać? – mamroczę bez wyrazu, nieco kpiarskim tonem.
Niestety Kovačević niewzruszenie, wciąż bada skórę w okolicy brodawek opuszkami szczupłych palców. Sądząc po jego wyrazie twarzy, czerpiąc z tego przyjemność, podobnie jak ja.
Jak grochem o ścianę! – myślę zrezygnowana. 
Mam zamiar porządnie go zbesztać za bezczelność i zero posłuchu, pomimo późnej pory i wizji interwencji patrolu policji spowodowanej zakłócaniem ciszy nocnej moim sąsiadom – niestety umiejętnie odbiera mi możliwość wypowiedzenia jakiejkolwiek słowa. Zachłannie penetruje wnętrze moich ust. Mogę się założyć, ze moje lico pokrywa teraz niezliczona ilość czerwonych kropek za sprawą zarostu Serba. Wodzę palcami po jego muskularnych plecach i brzuchu, które przywołują mi na myśl idealnych atletycznych modeli, greckich rzeźbiarzy. Jednak on jest realny, niezaprzeczalnie męski i pociągający, a w odróżnieniu od marmurowych posągów jego piękno jest namacalne. Przyciąga mnie władczo do siebie, całując z coraz większą brutalnością. Dobrze wiedząc jak bardzo to lubię. Nie pozostając mu dłużna przygryzam mocno jego wargę, przez co syczy z bólu. Zniecierpliwiony zrywa okalający moje ciało cienki materiał, który ląduję na podłodze przy łóżku. Kreśli językiem mokry ślad od dolnej żuchwy, przez szyję, aż do dekoltu. Jego dłonie są wszędzie, nie mam miejsca, gdzie nie odczuwałabym ich dotyku. Robi się duszno, zupełnie jakby ktoś zamkną nas w próżniowej bańce i coraz bardziej podkręcał temperaturę. Wodzi po moim podbrzuszu, specjalnie omijając miejsce, gdzie pragnęłam jego dotyku.

- Znęcasz się.. – mówię z nutką oburzenia, a on w odpowiedzi zaczyna drażnić moją łechtaczkę. Oddech mam przyspieszony, a policzki palą żywym ogniem. Powoli zjeżdżam dłonią w dół jego klatki piersiowej, jednak gdy jestem kilka centymetrów od jego nabrzmiałej męskości, łapie moje nadgarstki. Umiejętnie unieruchamiając je nad moją głową. Napiera na mnie całym ciałem, skutecznie uniemożliwiając oddychanie. Filuterny uśmiech wkrada się na jego twarz. Niespiesznie muska moje nabrzmiałe usta, jakby napawał się ich objętością i kształtem. Niczym koneser kosztujący najdoskonalsze z win świata. Zadziwiające jak bardzo cierpliwy i wytrwały jest w swoich poczynaniach – w przeciwności do mnie. By nie musieć ponaglać, go słownie, unoszę lekko biodra, przez co główka jego męskości ociera się o mój wzgórek łonowy. Przesunął po moich wargach językiem, po czym stanowczo i gwałtownie wtargnął we mnie do spodu. Wydałam z siebie stłumiony jęk bólu. Moje podbrzusze płonęło, a drażniące uczucie rozciągania z każdą sekundą zamieniało się w przyjemność. Nadgarstki bolały od nieustającego uścisku, z mojego gardła wydobywały się coraz głośniejsze westchnienia, a do mojego wnętrza z każdym pchnięciem wlewała się wrząca lawa. W końcu rozluźnił nieco uścisk, dzięki czemu mogłam ulokować dłonie na jego pokrytych kroplami potu plecach. Nie kontrolowałam już swojego ciało, szare komórki zalała fala hormonów i pragnęłam tylko spełnienia. Trzy szybkie synchroniczne ruchu sprawiły, że moje ciało wygięło się w łuk i nawet jego usta nie były w stanie stłumić przeciągłego

– Jeszcze Nicola, jeszcze.

Przez mój kręgosłup przeszły dwa potężne dreszcze, a chwile potem Kovačević padł na mnie, mocno zaciskając pięść na poduszce nad moją głową. Staram się ogarnąć to co przed chwilą zaszło, ale nie jestem w stanie. Przyspieszony świst oddechów przeszywał pomieszczenie, jakby ścigając się z tętnem w naszych zmęczonych ciałach. Plecy Serba połyskiwały pod wpływem światła latarni wkradających się zza żaluzji. Jego ciemne włosy łaskotały mnie w szyję, ciężar ciała o mało nie zgniótł żeber, ale za nic w świecie nie chciałam zmienić tej pozycji. Było mi niezaprzeczalnie dobrze – błogi stan w ramionach mężczyzny, z którym przed chwilą uprawiałam niesamowicie namiętny seks. Zmięte prześcieradło przykrywa tylko jedną trzecią łóżka, bo reszta częściowo znajduje się na podłodze. Marsze brwi zastanawiając się, w którym momencie zrobiłam na szyi Serba pokaźną malinkę, którą przypadkowo dostrzegam. Delikatnie drapie jego kark, przez co jeszcze bardziej wtula twarz w moje piersi – jeśli jest to możliwie. Usilnie walczę z ogarniającym moje ciało i umysł zmęczeniem, bo wiem, że i tym razem, gdy się obudzę jego już nie będzie. A wspomnienie dzisiejszej nocy, wydawać się będzie tylko snem. O ile nie zapomni zabrać swojego zegarka z białej toaletki. Bez zbędnych słów unosi się odrobinę na przedramieniu i wlepia przeszywające spojrzenie w moje tęczówki.

- Hmm?

- To już nigdy nie będzie tak wyglądać. – mówi poważnym tonem.

Zdezorientowana szukam w jego oczach jakiegoś wytłumaczenia, niestety Kovačević do perfekcji opanował sztukę nieokazywania emocji. Mrugam kilkakrotnie, jednak tym razem nie dlatego, że chce się rozbudzić, a dlatego, że nic z tego nie rozumiem. W dodatku on jak gdyby nigdy nic wstaję i zaczyna się ubierać. Idę w jego ślady, zarzucając na siebie satynowy ręcznik.

- O czym ty mówisz? – pytam z rosnącym zaniepokojeniem.

- To koniec Łucja. – wzrusza ramionami, a przez jego obojętny głos mam ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek.

-  Co?

- Posłuchaj, było naprawdę miło…

MIŁO?!

- ... ale ja nigdy Cię nie kochałem. – sztylet. Tysiące sztyletów. Nie chcąc dać po sobie niczego poznać prycham rozbawiona, na co on marszczy czoło, przez co między jego brwiami pojawiają się dwa małe wgłębienia.

- Oj Nicola, Nicola. Aleś Ty głupi. Myślałeś, że łączy Nas coś poza seksem? Nie byłeś jedynym facetem, który urozmaicał mi nudne noce, choć przyznam, że jednym z lepszych. Zawsze intrygowała mnie ta Twoja gwałtowność.

Mruży gniewnie oczy, a ja śmieje się w duchu z jego łatwowierności. Na twarz przyklejam cwaniacki uśmiech, doskonale wiedząc, że wyprowadzę go tym z równowagi.

- Ty… - syczy.

- Zanim zaczniesz mnie obrażać, spójrz na siebie; kochający tatuś, przykładny mąż, światowej sławy siatkarz, a na boku ma kochane, która zaspokaja wszystkie Twoje zachcianki, którym żonka nie umie sprostać. Kovačević  co by powiedziała Twoja ukochana dowiadując się o twoim prawdziwym „ja”? – zbliżam się do niego tak, że dzieli nas odległość jednego kroku.

- Nigdy nie poznałaś prawdziwego mnie, więc skończ te spekulacje! – wycedza przez zaciśnięte zęby.

- Poczekaj, bo się pogubiłam. Udajesz przed czy po orgazmie? – kpie.

Widząc w jego oczach rosnący gniew, ziewam wymownie, po czym odwracam się na pięcie i kieruję się z powrotem do łóżka. Starannie poprawiam prześcieradło, rzucając przez ramię niby od niechcenia

- Powinieneś już iść.. – na co w odpowiedzi słyszę trzask frontowych drzwi.

Zrezygnowana siadam na brzegu łóżka, chowając twarz w dłoniach i mrucząc sama do siebie 
– Tak właśnie zjebałaś sobie życie Badenko, brawo kurwa BRAWO!
 […]
__________________________________________________________
Ciąg dalszy nastąpi...chyba.
Tyle w temacie tego gówna u góry, przepraszam za wyrażenie, ale inaczej opisać się tego nie da.
Dziękuję za wszystkie miłe słowa, nawet nie wiecie jak bardzo jestem szczęśliwa, że moje bohomazy są tak pozytywnie odbierane :)

sobota, 9 marca 2013

Przywilej nienawiści

Ciche zamknięcie łazienkowych drzwi. Charakterystyczne mlaskanie bosych stóp na panelach korytarza. Głośny rumor i siarczyste przekleństwo wydobywające się z Michałowych ust. Skrzypnięcie łóżka pod wpływem ciężaru ciała. Zapach miętowej pasty do zębów i aloesowego szamponu, drażniący moje nozdrza. Szelest materiału poduszki. Ciepła dłoń na nagim ramieniu, lekkie muśnięcie skroni i stłumione przez moje włosy westchnienie. Z każdą minutą jego oddech uspokaja się, aż w końcu dobiega do mnie ciche pochrapywanie. Niczym zwinny drapieżnik wyswobadzam się z uścisku silnych ramion i kokona kołdry. Obolałe mięśnie buntują się każdemu ruchowi kończyn podczas kompletowania garderoby. Ostatni raz spoglądam na wtuloną w puchową poduszkę twarz atakującego, pogrążonego we śnie. Wygląda tak rozkosznie, że mimowolnie wyginam ku górze kąciki warg. 

Zimny styczniowy wiatr rozwiewa miodowe kosmyki włosów, wydostające się spod kaptura kurtki. Ulice Jastrzębia Zdrój przerażają pogrążone w mroku, przypominającym ciemną niekończącą się otchłań. Myślami wracam do dzisiejszego wieczoru. Niesamowicie namiętny seks dwojga spragnionych swoich ciał ludzi. Tak to tylko zwykła fizyczna przyjemność, zaspokojenie ogarniających nas żądzy, to nic nieznaczący orgazm. Choć niepowtarzalny, bo przeżyty w jego ramionach. Moment zapomnienia i wytchnienia od otaczającej wszystkich ludzi maski zakłamanej moralności. Uciekam, jak zwykły podły tchórz niemiejący odwagi stawić czoła uczuciu, które tliło się wewnątrz mnie od początku naszej bądź co bądź przypadkowej znajomości. A teraz? Teraz ma wielkość pokaźnego płomyka, a ja boję się jego rozprzestrzenienia, bo jak wiadomo pożar zawsze przynosi straty.

Odkładam pęk kluczy wraz z komórką na drewnianą komodę w holu. W mieszkaniu panuje niepokojąca cisza, choć jestem pewna, że w kuchni zostawiłam włączone radio.

- Nareszcie… - czuję zaciskającą się na mojej szyj dłoń narzeczonego i zastygam w bezruchu, zaskoczona jego obecnością – gdzie byłaś suko?!

W jego zielonych oczach widać złość, nic nowego.

- Zasiedziałam się u Beaty – kłamstwo gładko przechodzi mi przez gardło, a beznamiętny ton sprawia, że rozluźnia nieco uścisk dzięki czemu mogę głęboko nabrać powietrza.

- Nie kłam! Mów gdzie byłaś!

- Już powiedziałam! – podnoszę nieco głos przez co wymierza mi siarczysty policzek.

Nie robi to na mnie dużego wrażenia w końcu przyzwyczaiłam się takiego traktowania i poniżania na każdym kroku. Dziwne, że sąsiedzi nigdy nie dzwonili po policje po kolejnych z rzędu głośnych awanturach, trzaskach, krzykach i jękach w środku nocy. Możliwe, że ich też zastraszył.

- Jak śmiesz podnosić na mnie głos?! – wrzeszczy mi prosto w twarz po czym mocnym szarpnięciem sprawia, że ląduje na jasnym dywanie – Nauczę cię szacunku kurwo!

Brzdęk klamry skórzanego paska zagłusza świst naszych oddechów. Nie czuję strachu, człowiek w końcu się na niego uodparnia. Nie paraliżuje już moich mięśni, uniemożliwiając wykonania jakiegokolwiek ruchu, tak jak na początku. Staram się nie myśleć o bólu, lecz o jego następstwie - uldze. Widząc jak na jego twarzy pojawia się uśmiech, mam ochotę zwymiotować, bo oto zaraz udowodni mi kto jest tym silnym, nieugiętym i bezlitosnym mężczyzną. Pierwsze zetknięcie czarnego materiału z moim biodrem przywołuje wszystkie wspomnienia podobnych zdarzeń. Pieczenie zaczerwienionej skóry to nic takiego, najgorsza jest świadomość, że to dopiero początek. Trzy kolejne uderzenia wymierzone są w dolne partie pleców przez co łzy zbierają mi się pod powiekami, a z gardła wydobywa się przeciągły jęk. Czekam, tylko to mogę zrobić cierpliwie czekać na koniec prześladowania.
Jednak tym razem nie chcąc dać mu satysfakcji. Podciągam się na łokciach ignorując niemiłosierny ból i spoglądam mu w oczy. Wypełnia je furia, co nie zwiastuje niczym dobrym. Wpada w trans, pięścią trafia w moją szczękę, co skutkuje utratą równowagi. Dlaczego? Jest wściekły, że stawiam opór, że jeszcze nie leżę wijąc się w agonii, błagając o miłosierdzie. Nie tym razem nie dam mu ten pieprzonej satysfakcji. Upadam z powrotem na dywan uprzednio rozcinając łuk brwiowy o kant ławy. Bez opamiętania okłada mój brzuch mocnymi kopniakami w szale strącając z komody szklany wazon, którego kawałki ranią moją skórę. Ostatnie co widzę to czerwony dywan, dziwne odkąd pamiętam zawsze był kremowy. 


Chcę krzyczeć, żeby przestał, że zrobię wszystko co będzie chciał, aby tylko skończył te katuszę. Jednak nie jestem w stanie wymówić słowa.. Ba! Nie mogę wydobyć ani jednego dźwięku. Wydaje mi się, że mój umysł w dziwny sposób odciął się od ciała. Ból nie znika, ani nie maleje, ale nie czuję już kolejnych ciosów. Z każdą chwilą mam coraz silniejsze wrażenie, że znajduje się w ciemnej, gęstej mazi która wciąga mnie coraz bardziej i bardziej tak, że ledwo mogę złapać oddech. Próbuję się z niej wydostać, znaleźć się na jej powierzchni, ale ciało odmawia mi posłuszeństwa. Jestem coraz bardziej otumaniona i przytłoczona wizją tego co się ze mną stało. Ból ustępuję przyjemnemu ciepłu rozchodzącemu się po całym ciele, mój wewnętrzny monolog przerywa szmer. Jest coraz głośniejszy, teraz bardziej przypomina wybijany werblami rytm dam-dam dam-dam. Boże kretynko to krew dudniąca w żyłach, którą pompuje serce! To chyba dobrze, że wciąż biję?



Czekam.



Tkwię w martwym punkcie.




Wciąż czekam..




Kurwa to czekanie mnie dobija.




Dam-dam dam-dam, dam-dam dam-dam, dam-dam dam-dam…




Dlaczego nie mogę otworzyć tych cholernych oczu?! Spróbuje jeszcze raz. No dalej, dalej! Szlag by to trafił.




Haaaaaalooooooo!




Boli, hmmmmm coś nowego.




Ten ból staje się nieznośny.




Dam-dam dam-dam..




Aaaaaaaaaaaaaaa! Czy ktoś bawi się moją laleczką woodu?




Pik, pik, pik, pik, pik, pik, pik, pik, pij – wkurzające to pikanie…




Głowa mi pęka…




Zimno.




Coraz zimniej.




Pik, pik, pik, pik, pik, pik, pik, pik, pik – już wolałam dam-dam dam-dam…




Silny dreszcz przeszył moje ciało. Przypływ siły zmotywował mnie do ponowienia próby podniesienia ciężkich niczym marmur powiek. Dobrze, jeszcze trochę, jeszcze odrobinkę.. Drażniąca jasność sprawiła, że mocno zacisnęłam powieki, tak by światło nie mogło dostać się do źrenic. Odczekałam chwilę i powtórzyłam manewr. Mozolnie zamrugałam kilka razy, aby odzyskać ostrość obrazu. Sufit – to on był pierwszą rzeczą jaką ujrzałam. Ale dlaczego akurat sufit? Zjechałam oczami i to co zobaczyłam nie dawało mi satysfakcjonującej odpowiedzi. No bo co można oczytać w parze brązowych tęczówek? Dodam, że nieznanych – nic.

Ktoś zaświecił mi czymś w oczy, spojrzałam na osobę odzianą w biały kitel, która przypatrując się mi poruszała ustami. Chyba coś mówiła, ale nie wiedziałam co. Wytężyłam słuch. Udało się!

- Czy pani mnie słyszy? Proszę zamrugać dwa razy jeśli tak. – wykonałam polecenie mężczyzny w okularach.

- Czy może pani ścisnąć moją dłoń?

Spróbowałam wprawić w ruch mięśnie lewej dłoni, ale udało mi się tylko poruszyć palcem wskazującym.

Przełknęłam ślinę i dopiero teraz zorientowałam się jak bardzo zaschło mi w gardle.

- W..ody – wychrypiałam ledwo słyszalnym szeptem, lekarz uśmiechną się z ulgą.

Jakaś kobieta zwilżyła mi czymś usta, niby nic a pomogło.

- Gdzie ja jestem? – niestety głos nie przybrał na mocy, więc nadal przypominał szmer.

- Jest pani w szpitalu..

Spojrzałam na niego ja na idiotę, dlaczego niby jestem w szpitalu?! Przecież dopiero co siedziałam na kanapie z miską popcornu na kolanach i oglądałam Dziennik nimfomanki.

- Zajrzę do pani później, teraz proszę odpoczywać. – oznajmił tylko wychodząc i już go nie było.

Zostałam ja i moje chore spekulacje nad tym w jaki sposób się tu znalazłam.. Pamiętam czołówkę filmu, a później bum! Czarna dziura! Maże ktoś podłożył bombę w moim bloku? Ale zaraz, zaraz nie było żadnego wybuchu, chyba, że strop zwalił mi się na głowę szybciej niż zdążyłam cokolwiek usłyszeć. Nie to niedorzeczne.

- Jak się czujesz? – troskliwy ton dobiega do moich uszu z chwilą, gdy moja dłoń zostaje uwięziona w uścisku dużych ciepłych rąk brązowookiego. Widać, że jest skonany, a mimo to w jego patrzałkach lśnią iskierki radości. Przystojny z niego facet tylko dlaczego spoufala się tak z pacjentami? Stażyści powinni być bardziej powściągliwi, chyba.

- Dobrze, dziękuję za troskę. – skrzywia się lekko na te słowa, jakby oczekując zupełnie innej odpowiedzi.

- Martwiłem się.., że… że się już nie obudzisz.. ten… skurwiel .. mógł Cię.. zabić.. Ale, Ty jesteś silna, zawsze walczysz do końca, nigdy się nie poddajesz.– mówiąc to miał łzy w oczach, a na koniec przywarł wargami do mojej zimnej dłoni.

Co on bredzi?!

- Przepraszam pana, ale czy my się znamy? – jest zdezorientowany, patrzy na mnie z rosnącym strachem i przerażeniem.

- Żartujesz, prawda?

- Chciałabym…ale nie. – mówię zgodnie z prawdą, a on podrywa się i wychodzi szybko z sali.

Spadam, grunt ucieka mi spod nóg, a wszystko co widzę staje się jedną, wielką czarną plamą.


* * *

Otwieram szeroko oczy ciężko dysząc. Cała zalana potem, rozglądam się zdezorientowana po ciemnym pokoju.

- Czemu nie śpisz? – zaspany głos tuż przy uchu sprawia, że podskakuje ze strachu, przełykam głośno ślinę i próbuję uspokoić tętno.

- Miałam dziwny sen.. – wyznaje zgodnie z prawdą zdobywając się na blady uśmiech.

- Znów to samo?

Kiwam głową na potwierdzenie, bo jestem pewna, że głos załamałby mi się przy pierwszym dźwięku. Przylega ciepłymi wargami do mojej skroni, a ja zaciskam powieki czując jak wzbierają w nich słone łzy.

- Jeszcze będziemy mieli dziecko.

- Szkoda, że nie będzie mi dane go urodzić. – wychlipałam w jego obojczyk.


Nienawiść to najgorsze ze wszystkich uczuć jakimi możemy darzyć ludzi, ale;

Jak nie nienawidzić osoby, która zabrała Ci dwadzieścia cztery lata życia?
Jak nie nienawidzić mężczyzny, który odebrał Ci miłość do Michała?
Jak nie nienawidzić faceta , która zabił bezbronne dziecko w Twoim łonie?
Jak nie nienawidzić skurwysyna, który odebrał Ci na zawsze możliwość bycia matką?

Wciąż pytam jak to możliwe, że go nie nienawidzę, dlaczego nie żywię urazy za całe zło jakie mi wyrządził?

I dochodzę do wniosku, że on wystarczająco sam siebie nienawidzi za to, że jest tak podłym zwyrodnialcem.  
_________________________________________________________
od autorki: Jak Wam mija sobotnie popołudnie? Mi nienajlepiej. Śnieg za oknem wbrew pozorom nie zachęca do pisania kolejnych historii. 
Przywilej nienawiści to kolejne opowiadanie, którego fabuła zaczerpnięta jest z mojego życia. Nad zakończeniem głowiłam się najdłużej, ale to jest już taki mój rytuał :) 
Poza tym chciałam serdecznie podziękować za ponad 2000 odwiedzin! 
I na sam koniec mała prośba do osób, które czytają, a nie zostawiają po sobie żadnego śladu w postaci komentarza - nie bójcie się napisać co myślicie o danej historii. Każdy komentarz daje pozytywnego kopa do działania! 
Amen i do za tydzień! :))

sobota, 2 marca 2013

Puzzle uczuć

 

Zauważając krwawe ślady, które nieznanym mi sposobem przesiąkły blady materiał bluzki, szarpnął za rękaw podwijając go pod sam łokieć tak brutalnie, że aż syknęła. Moje blade policzki ze wstydu przybrały purpurowej barwy, jedyne o czym w tej chwili marzyłam to zapaść się pod ziemię i to natychmiast! 

-Obiecałaś!- krzyknął z wyrzutem. Pociągnęłam cicho nosem, opuszczając w pośpiechu materiał z powrotem w dół. 

- Myślisz, że to takie łatwe? Sądzisz, że nie próbowałam z tym skończyć?! - w moich oczach szklą się łzy, głównie wstydu i wstrętu do samej siebie - To jest ode mnie silniejsze... - spuszczam ręce wzdłuż ciała, przygryzam dolną wargę tak, że prawie krwawi i obserwuję jak targa nim gniew.

- Dałaś słowo! Przysięgłaś, że z tym skończyłaś! Cały czas kłamałaś? Za każdym razem mydliłaś mi oczy tym fałszywym uśmiechem? Tyle o tym rozmawialiśmy… Czy naprawdę nic do ciebie nie dotarło? Nie mogę tego pojąć… - te słowa są jak ostre ciernie wbijające się jeden po drugim w moje zbolałe serce.

- Więc.. więc chcesz powiedzieć, że tej części mnie nie akceptujesz, tak? – głos mam wyprany z emocji, ciało pokrywa gęsia skórka, a włoski na plecach jeżą się jak u wystraszonego kota.

- Tak – tym razem czuję jakby ktoś przygniótł mnie całą toną żelastwa – to jedyne co chcę żebyś zmieniła, jeśli nic z tym nie zrobisz to nie da mi spokoju. Nie myślałaś nigdy nad tym co by było gdybyś przycisnęła żyletce zbyt mocno?! Czy musisz być pieprzoną egoistką?! Sprawia Ci to frajdę, tak?! Sorry, ale ja na taką zabawę się nie piszę! 

- Więc nic dla Ciebie nie znaczę? Nie chcesz mieć przyjaciółki z problemem? Po co się zadręczać? Jasne masz rację, lepiej uciec! – igram z ogniem wiem o tym.

- Skoro do Ciebie nic nie dociera to jak mam ci pomóc?! Nie mam już siły z tobą walczyć, rób co chcesz, ja umywam od tego ręce… - czuję jakby ktoś spuścił ze mnie całe powietrze, jak za sprawą dotknięcia czarodziejskiej różdżki pozbawiono mnie całej energii tak, że ledwo byłam w stanie ustać. Odwrócił się na pięcie, nie obdarzając mnie nawet krótkim spojrzeniem i wyszedł lekko zatrzaskując drzwi. Upadłam na kolana, ukazując jak bardzo jestem słaba, a z moich ust wydobyło się prawie bezgłośne „Aleks”. Niestety nie usłyszał, teraz nie było go ani w moim mieszkaniu ani w moim życiu, po prostu odszedł.

A może moje życie było jednym wielkim żartem i nie było ucieczki przed jego puentą? – Samotnością.

Zostały mi tylko wspomnienia wspólnie spędzonych chwil, kilka zdjęć w białych ramkach na jednej z zielonych ścian przedpokoju i numer telefonu w liście kontaktów, który mogłam już usunąć. Zostałam sama. Już nie było prawiącego na każdym kroku morałów Serba. Nie było też wspólnych wieczorów filmowych, spania na kanapie oraz darmowych biletów na mecze Skry. Brak możliwości spojrzenia w jego tęczówki, było niesamowitą katorgą. Najlepsza w jego wykonaniu zielona herbata odeszła w zapomnienie, podobnie jak wieczorne spacery, najzwyklejsze w świecie ‘Cześć’ i uśmiech – przeznaczony tylko dla mnie. Bez tego wszystkiego czułam się jak sierota bez rąk, nóg i serca. Brak mi kompletności. Gdybym mogła to wlałabym sobie do czaszki coś żrącego, aby wypaliło wszystkie chwile związane z nim. Bądź za szufladkowała je w najciemniejszym kącie umysły. Niestety żaden z pomysłów nie wydawał się być wystarczająco realny. Czułam się tak jakbym wypłynęła na ocean bólu, a jego temperatura i stan skupienia bardziej przypominały parzącą, gorącą lawę niż słoną wodę zaś oba brzegi były zbyt daleko, bym zdołała do nich dopłynąć. Jeśli swoim odejściem chciał mnie ukarać, to owszem udało mu się to – poczułam się jak śmieć. Dziwadło, którego nikt oprócz niego nie rozumie. 
Wyglądałam jak zmora, snułam się po kontach, a jedyną rzeczą której potrzebowałam były tabletki nasenne. Telefon wciąż milczał, jedyne jakieś durne oferty konkurencyjnych sieci zapychały mi skrzynkę odbiorczą. Jednak nie traciłam nadziei w dalszym ciągu spałam z komórką w dłoni pomimo tego, że z dnia na dzień zawodziłam się coraz bardziej.

Wszystko to zawdzięczałam własnej głupocie.
Dlaczego się cięłam? Nie radziłam sobie, byłam słaba i potrzebowałam ulgi. Chwili zapomnienia. Nie wiem nawet, kiedy pierwszy raz sięgnęła po żyletkę, nie pamiętam też momentu w którym stało się nieodłączną częścią mojego życia. Ten ból wydawał się dawać ukojenie, był jakby lekarstwem. Właśnie to było przyczyną wszystkich kłótni z Atanasijevićem. Za wszelką cenę starał się mnie z tego wyleczyć – bez rezultatu. Wystarczył jeden uszczypliwy komentarz kolegi z pracy, niezadowolenie ze strony pracodawcy, trudna relacja z matką i powracająca jak bumerang depresja. On tego nie rozumiał, zresztą nawet ja nie jestem w stanie tego ogarnąć. Nie zmienia to faktu, że zostawił mnie kiedy najbardziej go potrzebowałam. Mimo to tęskniłam, a tęsknota z dnia na dzień okazywała się być czymś znacznie głębszym, gdzieś głęboko zakorzenionym w środku mnie. 

Kochałam?
Potrzebowałam jakiegokolwiek kontaktu z jego osobą. A on? Zdawał się traktować mnie jak powietrze. Nie odpisywał na długie wiadomości, nie odpowiadał na błagalne nagrania na poczcie głosowej, a jeśli już to odpisywał tyko, że nie ma czasu - wszystkie wymówki były dobre byleby tylko wymigać się od rozmowy. Sobotnie wieczory spędzałam klęcząc przed telewizorem i błagając o to by operatorzy kamer robili serbskiemu atakującemu jak najwięcej ujęć. Niestety nigdy nie byłam wystarczająco usatysfakcjonowana, było mi mało, nie mogłam się nasycić – podobnie jak alkoholik, któremu podstawia się pod nos kieliszek wina, a on może jedynie napawać jego aromatem. Kiedyś usłyszałam zdanie, które wtedy wydało mi się idiotyczne, że próba tłumaczenia uczuć jest samobójstwem duszy. Dziś wydawało się być odzwierciedleniem mojego stanu.
Czułam się niepotrzebna, ciągle myślałam o tym jak zwrócić na siebie jego uwagę. Co zrobić, aby go zwabić. Byłam desperatką? Tak zdecydowanie, dlatego napisałam do niego pożegnalną wiadomość. Wiedziałam, że to jedyny sposób – nie zniósłby myśli, że coś sobie zrobiłam, a on nawet nie próbował mnie powstrzymać. Chciałam go zobaczyć, pragnęłam poczuć ciepło jego dłoni, zatopić się w troskliwym spojrzeniu czekoladowych tęczówek i tkwić nieprzerwanie w niedźwiedzim uścisku. A wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze? To, że ta jego terapia wstrząsowa dała efekty, przestałam zadawać sobie ból. Powiedziałam sobie wprost – nie chcę tego.

Wieczorny prysznic przerywało mi przeraźliwe dudnienie w drzwi, z przerażeniem zerkam na ich zawiasy i stwierdziłam, że długo nie wytrzymają tej napaści. Zanim zdążyłam się ubrać, drzwi z wielkim hukiem otworzyły się. Krztuszę się własną śliną, widząc Serba na progu łazienki. Łypie na mnie wzburzonym spojrzeniem, mięśnie szczęki ma mocno zaciśnięte, ale dobrze wiem, że przejął się otrzymaną wiadomością nienażarty.

- Popierdoliło cię? - wydziera się w niebo głosy, ale ja totalnie olewam słowa wypływające z jego ust, zwyczajnie wpatruję się w niego jak zahipnotyzowana.

- Co? - powiedziałam dość cicho, po dłuższej chwili milczenia. 

-Pytałem się czy cię popierdoliło?! - krzyknął jeszcze raz, tym razem głośniej, a ja wzdrygam się mimowolnie.

-Najwidoczniej tak…- mówię do siebie i próbuję go wyminąć.

Rozzłoszczony chwycił mnie za ramiona nadzwyczaj mocno, pewnie nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jego długie palce kurczowo ściskają mokrą skórę, twarz wykrzywia w nieodgadnionym dla mnie grymasie znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej. Nie wytrzymałam. Przysunęłam się odrobinę i przycisnęłam usta do jego ciepłych rozchylonych warg. Był to krótki dotyk, niczym muśnięcie skrzydełek motyla, a mimo to sprawił, że było mi nienaturalnie gorąco. Zesztywniał jakby zdziwiony moim zachowaniem i zwolnił swój uścisk. Nic dziwnego, nigdy nie odważyłam się na taki gest. Wyminęłam go, przeklinając samą siebie w duchu za brak jakiejkolwiek empatii. Stał jeszcze chwilę na środku łazienki, jakby przetrawiając zaistniałą przed chwilą sytuację.

- Przepraszam nie powinnam była, nie wiem co mnie napadło - zaczęłam się tłumaczyć, gdy staną w korytarzu wciąż oszołomiony. 
Pokręcił głową jakby nie dowierzając, po czym mrukną - To dla mnie zbyt wiele jak na jeden dzień - i wyszedł tak po prostu, po raz drugi mnie zostawiając. 
Leżałam na wymiętej pościeli, z czerwonymi od łez oczami i świadomością, że zachowałam się jak niedojrzała idiotka. Co mnie do tego skłoniło? Przypływ chwili, tłumione uczucia, czy może tęsknota? Naprawdę nie mam pojęcia.

Dwadzieścia dwie godziny. Tyle czasu minęło od tego zdarzenia. Nieustanne snucie domysłów – nad czym właśnie myślał, co czuł, czy żałował poświęconego mi czasu - doprowadzało mnie do białej gorączki.
Z kubkiem wypełnionym po same brzegi parującą herbatą wieloowocową, siadłam na wytartym czarnym fotelu, jednym okiem oglądając wieczorne wiadomości. Muzyka płynąca z radia wydawała się być jednym wielkim bełkotem, wszystkie słowa zdawały się zlewać w jedność. Ziewam głośno, po czym odchylam obolały kark w obie strony – nieprzespana noc dawała o sobie znać. Niebieskie diody przy boku obudowy telefonu zamigały charakterystycznie, obwieszczając odebranie nowej wiadomość. Niechętnie sięgnęłam po aparat. Czuję jak kubek wyślizguję się z mojej dłoni, ale nawet przeraźliwy trzask i odgłos tłuczonego szkła nie są w stanie odwrócić mojej uwagi od ekranu.
Z niedowierzaniem zamykam mocno powieki, odliczam do pięciu i ponownie je otwieram.

„Czekam przed domem”

Czytam to po raz drugi, po czym rzucam urządzenie na ławę i niewiele myśląc wręcz wybiegam z mieszkania. Dopiero, gdy moje bose stopy dotykają zimnej i mokrej nawierzchni bruku, uświadamiam sobie, że jestem w piżamie. Ignoruje wiatr, rozwiewający moje nie rozczesane włosy podobnie jak zimne krople deszczu, które spadają na moją twarz. Dostrzegam w oddali jego sylwetkę, która w słabym świetle osiedlowych lamp jest okropnie niewyraźna. Dziękuję Bogu za fakt, że jestem dalekowidzem i chwiejnym krokiem ruszam w jego stronę. Chrząkam, aby zwrócić na siebie uwagę. Powoli odwraca się, a moje serce o mało nie wyskakuje z piersi. Żołądek skręca się z nerwów, a palce bolą od nadmiernego wyłamywania kostek. Bierze głęboki wdech jakby dodając sobie otuchy, przed tym co chcesz powiedzieć. Nagle zaciska wokół mnie ramiona, więżąc jak w stalowej klatce, a ja upajam się zapachem jego mocnych perfum, które drażniąc moje nozdrza, otumaniają mój umysł.

- Przepraszam... za wszystko.. za to, że byłem taki ślepy.. że nic nie zauważyłem.. przepraszam.. - mruczy do mojego ucha aksamitnym barytonem - czy... czy kiedyś mi wybaczysz? - szepczę z nadzieją.

- Jesteś dla mnie początkiem i końcem świata, odchodząc rozbijasz mnie na tysiące małych kawałeczków, a wracając składasz od nowa w jeszcze doskonalszej kompozycji. Jesteś dla mnie ważny bardziej, niż możesz to sobie wyobrazić Aleksandar. Bardziej niż ktokolwiek inny dotąd.
Pochyla się nade mną opierając czoło na moim, a w jego oczach dostrzegam nieznane dotąd ogniki. Zagryza lekko dolną wargę, by po chwili połączyć nasze usta w gorącym pocałunku, w którym wyrażamy wszystkie targające nami emocje. Szczęście wypełnia mnie całą od środka i nic w tej chwili nie jest mi już potrzebne – bo mam jego.
 Tak teraz czułam się całkowicie kompletna.
_____________________________________________________
od autorki: Najdłuższa historia ze wszystkich dotąd opublikowanych i mam nadzieję, że nie najgorsza! Choć powiem szczerze, z ręką na sercu, że poprawiałam ją tryliard razy i nadal nie jest to, to czego oczekiwałam. Pomimo tego liczę, że się Wam spodobała kobietki :)
Do następnego! 
 PS. Polecam kliknąć nutki przed przeczytaniem ostatniego fragmentu! :) Piosenka towarzyszyła mi podczas procesu twórczego, więc nie mogło jej zabraknąć. 

piątek, 22 lutego 2013

Nieugięta maksyma


Gorąco, zdecydowanie za gorąco. Czyżby klimatyzacja w hali Podpromie uległa nagłemu uszkodzeniu? Szlak by to, zdejmuje mój granatowy sweter, rzucając go niedbale na zielone plastikowe krzesełko. Klnę w duchu na drugiego arbitra, który cały czas znajduje się przy stoliku sędziowskim oceniając czy był blok po ataku Zbyszka Bartmana. Klub kibica Sovii szaleje jak zawsze, zagrzewając swój zespół do dalszej walki z Bełchatowskimi pszczółkami. 

- I proszę państwa punkt dla drużyny z Bełchatowa. Piłka meczowa, zagrywa Daniel Pliński - poinformował spiker.

Chwilę później jest już po wszystkim, gdy pięknym asem serwisowym popisuje się Papa i Skra wraca do domu z kompletem punktów. U stóp schodów spotykam panią Ignaczak, która uparcie tłumaczy synowi, że teraz nie może pójść do taty, gdyż ten udziela właśnie wywiadu. Śmieje się głośno widzą nadąsaną minę małego, zwracając tym zachowaniem uwagę owej dwójki. 

- Ciocia, ciocia! - krzyczy sobowtór Igły i biegnie wprost w moje ramiona, dostaję soczystego buziaka w policzek co wywołuje jeszcze większy banan na mojej twarzy 

- Mama nie pozwala mi iść do taty, jak zwykle ma jakieś "ale". - patrzę na niego zdumiona, ponieważ wyrzuca z siebie słowa z prędkością światła co utrudnia mi skupienie się na sensie jego wypowiedzi. W dodatku ta mimika twarzy i gestykulowanie małymi rączkami strasznie mnie bawi. 

- Oj Seba pamiętaj mama ma zawsze racje i musisz jej słuchać, chodź pójdziemy razem. Iwona mogę porwać Twojego syna? - pytam spoglądając na nią, ta tylko kiwa głową na znak, że się zgada. 

Idąc za rękę kierujemy się w stronę płyty boiska. Mały Ignaczak opowiada mi z fascynacją o tajnikach jego nowej gry na x-boxsa, obiecuje wszystkiego mnie nauczyć jak do nich wpadnę, przystaje na jego propozycje. Boże ten dzieciak to czysty ojciec, buzia mu się nie zamyka i wszędzie go pełno. A kto wie może za kilka lat będzie się szczycić mianem najlepszego siatkarza Europy, a nawet i świata. Krzysiek byłby niezmiernie szczęśliwy i dumny, że pierworodny idzie w jego ślady.

- Sebo śmigaj do taty, zobaczy chyba właśnie Cię szuka - zwracam się do małego wskazując mu palcem drogę do seniora. 

Do moich nozdrzy dociera zapach perfum i już wiem, że ktoś stoi za moimi plecami. W tym przekonaniu utwierdza mnie ciepły oddech smugający niczym lekki wiatr mój kark. Odwracam się i wpatruje w brązowe tęczówki lekko zadzierając głowę, bo mimo obcasów, różnica wzrostu jest wyraźna. Lekko muska moje usta, pozostawia niedosyt i nie jestem w stanie przypomnieć sobie dokładnie faktury jego pełnych ust.
- Czekaj w samochodzie, musimy porozmawiać - mówi unikając mojego spojrzenia i odwracając się na pięcie. "Musimy porozmawiać" - niby dwa zwykłe słowa, a wywołują złe przeczucia. Siedzę w czarnym Audii słuchając Lany Del Rey której piosenka właśnie leci w Esce. Odgłos zamykanego bagażnika wyrywa mnie z zamyślenia, chwile później zajmuje miejsce obok mnie. Pachnie cytrusami, za sprawą ulubionego żelu pod prysznic. Włosy lekko połyskują w świetle latarni, zapewne są jeszcze wilgotne. Czekam aż wreszcie się odezwie, jednak ma inne zamiary, przekręca kluczyk w stacyjce uruchamiając samochód, by po chwili znaleźć się na obrzeżach Rzeszowa.

Zatrzymuje auto i w końcu obdarza mnie spojrzeniem, jednak jego tęczówki nie są radosne jak zwykle, widać w nich... pustkę, tak głęboką, ciemną, nie kończącą się pustkę. Mimowolnie się wzdrygam, czując, że to co zaraz usłyszę nie będzie niczym dobrym. 

- Paul? - głos wyraźnie odmawia mi posłuszeństwa, łamiąc się niemiłosiernie - O co chodzi? - kładę dłoń na jego ciepłym policzku pokrytym dwu dniowym zarostem. 

- Nigdy mi tego nie wybaczysz. Nie chcę Cię stracić, ale po tym co usłyszysz na pewno nie będziesz chciała mnie znać. - w jego oczach błyszczą łzy, które przypominają jezioro tuż przed zachodem słońca. Nie bardzo rozumiem o co mu chodzi, więc lekko ściągam brwi. 

- Ja....ja Cię zdradziłem... Lena, to nic dla mnie nie znaczyło! Ty jesteś dla mnie najważniejsza to Ciebie kocham! - zaczyna się tłumaczyć łapiąc mnie za dłonie, moje ciało jest jak sparaliżowane pod wpływem jego słów.
- Kiedy? – szepczę cicho, a gardło mam ściśnięte z ogarniających mnie emocji.

- Podczas meczu wyjazdowego do Gdańska, spiliśmy się wtedy po wygranej, nic nie pamiętam, oprócz poranka, gdy się obudziłem w jej pokoju hotelowym... 

- Z kim? – w tym pytaniu nad goryczą przeważa obrzydzenie.

- Fizjoterapeutka Lotosu.

Więcej nie chce wiedzieć, nie obchodzi mnie czy był pijany, czy też nie. Zdradził i to jest rzecz niewybaczalna. 

- Nie chcę Cię znać. - chrypię przez łzy, drżącymi rękami zdejmując wisiorek, który dostałam od niego na początku naszej znajomości. Kładę ozdobę na ciemną tapicerkę i wysiadam. 


*  *  *



Kolejny dzień, godzina, minuta i sekunda zamiast przynosić ulgę, potęgują wewnętrzny ból. Miną tydzień, długi, beznadziejny tydzień od kiedy usłyszałam te cholerne - zdradziłem Cię. Odcięłam się od świata, nie wychodziłam z domu od dobrych czterech dni. Ignorowałam prośby i błagania o wpuszczenie do mieszkania. Na początku odrzucałam każde połączenie, aż w końcu straciłam cierpliwość i po prostu wyjęłam kartę SIM. Wysłałam jedynie faksem zwolnienie lekarskie, żeby nie wywalili mnie z pracy na zbity pysk za nie spełnianie warunków zawartych w umowie. Kolejny raz zasypiam po wypiciu butelki wina duszkiem, pośród morza zużytych chusteczek higienicznych, na poduszce uwalonej rozmazanym od płaczu tuszem i ubrana w jego koszulkę. 

Nie pamiętam jakim cudem znalazłam się przy otwartych drzwiach wejściowych, nawet nie odnotowałam kiedy podniosłam się z łóżka. Zaciskam powieki, zasłaniając twarz dłonią, aby ochronić się przed drażniącym światłem żarówki na klatce schodowej. Jest cicho jedyne co słyszę to dwa oddechy.

- Jezu.. - słyszę przeciągłe jęknięcie.
Skądś znam ten głos, jednak uporczywe światło w dalszym ciągu uniemożliwia mi odsłonięcie dopiero co otworzonych oczu. 

- Iwona mówiła, że od tygodnia nie dajesz znaku życia, ja... ja nie myślałem, że jest aż tak źle - irytuje mnie ten troskliwy i przejęty ton. W końcu odsuwam rękę i zastygam w bezruchu, sparaliżowana jakby pod wpływem spojrzenia bazyliszka. Jednak śmierć w tym wypadku byłaby mniej bolesna. 

Zamyka drzwi po czym podchodzi do mnie łapiąc za nadgarstki. Z moich ust wydobywa się jęk bólu, pech chciał, że zacisną długie palce na świeżych ranach. Chyba orientuję się o co mi chodzi, bo zwalnia uścisk i spogląda ze zdziwieniem na miejsce skaleczenia.

- Czyś ty oszalała?! Cięłaś się?! - krzyczy, a w jego oczach zauważam mieszankę złości i poczucia winy. To drugie zdecydowanie mnie satysfakcjonuje,​ niech cierpi. Nie powiem mu przecież, że pokaleczyłam się o rozbite szkło w kolorze butelkowej zieleni, w którym znajdowała się czerwona aromatyczna ciecz. Niech snuje wizje samookaleczenia, nie będę go wyprowadzać z błędu.

- Od kiedy interesuje Cię to co robię?! Po co przyszedłeś? – zdobywam się na pogardliwe spojrzenie.

- Martwiłem się...

- Daruj sobie - wybucham udawanym kpiarskim śmiechem, a w głębi duszy mam ochotę utonąć w jego wielkich, muskularnych ramionach, jednak zamiast tego wyswobadzam się z uścisku - Rzeczy masz w walizce przy fotelu w salonie - zachowuje zimny wyraz twarzy, choć czuję, że w gardle ogromną gulę jak podczas płaczu. 

- Lena przecież to nie musi tak wyglądać... możemy spróbować. Wystarczy dać nam szanse! Przecież oboje się kochamy, jesteśmy dorośli, więc dlaczego o tym nie porozmawiamy na spokojnie? 

- Na spokojnie? NA SPOKOJNIE?! Okej, to powiedź Paul dobrze Ci było? Dała ci od razu czy musiałeś  bawić w grę wstępną? Ohh no tak! Zapomniałam! Ty nic nie pamiętasz! Biedna ofiara roznamiętnionej małolaty! Nie chcę Cię znać! – syczę poirytowana.

- To mamy problem, bo jednocześnie mnie kochasz...

- Gówno wiesz co czuje Lotman! Zabieraj się z tego mieszkania i mojego życia raz na zawsze!

Zrezygnowany spuszcza głowę i idzie po swoje rzeczy. Już ma wychodzić, gdy z moich ust wydobywa się ciche - Czekaj...

Odwraca się w moją stronę zdezorientowany,​ a w jego oczach dostrzegam płomyki nadziei. 

- Jeszcze to - mówię zdejmując z siebie jego koszulkę, w której spałam i wciskam mu ją w dłonie - Nie lubię być komuś coś winna - staję przed nim w koronkowych figach i po raz ostatni zerkam w jego brązowe oczy, po czym z łoskotem zamykam drzwi. Wpatruje się w nie, by po chwili na moich policzkach zaczęły błyszczeć wielkie niczym ziarna grochu łzy. Oznaka złości i nienawiści do samej siebie, bo ma racje kocham go, cholernie go kocham. Właśnie to jest w tym wszystkim najgorsze, że pomimo upokorzenia i świeżej rany zadanej przez najbliższą osobę, wciąż darze miłością. Chciałabym mu wybaczyć, naprawdę. Niestety nie potrafię, ponieważ jeżeli mężczyzna choć raz zdradzi, to wiem, że posunie się do tego po raz kolejny - więc cierpię, codziennie przywdziewając maskę naturalności i zobojętnienia, każdego obdarzając sztucznym uśmiechem, w głębi duszy mając ochotę wykrzyczeć wszystkim co o nich myślę, szczególnie tym chujom - a zwłaszcza Paulowi Lotmanowi.
________________________________________________________
Od autorki: Fuuu, przepraszam za to coś na górze w niedziele się zrehabilituję. Macie jakieś życzenia co do bohaterów następnej historii? Jestem otwarta na propozycję :)
PS. Chciałabym serdecznie podziękować, za komentarze pod Ulotnością. Naprawdę nie spodziewałam się, tylu miłych słów :) 

niedziela, 17 lutego 2013

Ulotność


Jestem może trochę bledszą, odrobinę słabszą i chudszą z mniejszą ilością włosów na głowię osobą. Jednak wciąż tą samą, choć teraz zamiast pieprzyków moją skórę zdobi siateczka utkana z niebieskich żył. Podkrążone oczy i spierzchnięte wargi w matowym kolorze. Bezustannie ogarniająca senność i brak apetytu. Biała sterylna sala, głowa opatulona w jedną z kwiecistych chustek, które mi przywiozłeś, wkucie dożylne na lewym zgięciu łokcia i moja stała przyjaciółka, czyli torebka otamowana literkami A Rh- w cudownym wyrazistym bordowym kolorze  – wszystko to przypomina i nie daję zapomnieć o paskudnej dolegliwości.

Kolejny dzień wyczekuję jednej godziny, jednego momentu, gdy zobaczę Twoją twarz za przeźroczystą szybą, Twój piękny wymuszony uśmiech, oczy przepełnione bólem. Nawet nie wiesz jak łatwo odczytać z nich wszystkie emocje jakie Tobą targają. Czekam aż zapukasz lekko w szklaną powierzchnie, myśląc, że nie wiem o twoim przybyciu. Pomachasz dłonią na powitanie, zadając bezgłośne „Jak się czujesz?”, a ja?
Ja odpowiem, że wyśmienicie, zgodnie z prawdą, bo przy Tobie zawsze tak właśnie się czuję.

Czy tęsknię?

Oczywiście, że tak nawet nie wiesz jak bardzo! Właściwie to tęsknota sprawia największy ból, przeszywa od środka wszystkie tkanki, komórki, narządy i układy. Ogarnia mnie pustka, której niczym nie potrawie wypełnić. Najbardziej brakuje mi dotyku, ale nie byle jakiego. Brakuje mi poczucia, że jesteś przy mnie, że trzymasz mnie za rękę, głaszczesz lekko zarumieniony policzek długimi palcami, muskasz go niczym podmuch ciepłego letniego wiatru. Więc, tak tęsknota w tym wszystkim jest najgorsza.

A fizyczny ból i strach?

To śmieszne, bo obu z nich nie odczuwam. Morfina jak inne środki przeciwbólowe działa bez zarzutu. Zaś strachu wyzbyłam się już dawno, bo czego tak naprawdę mam się bać? Wszyscy prędzej czy później umierają, taka jest kolej rzeczy.
Czas chyba robi mi dziś na złość, bo mam nieodparte wrażenie, że sekundomierz porusza się coraz to wolniej. Mam lekkie trudności z utrzymaniem w dłoni długopisu, bo ciągle czuje nieprzyjemnie drętwienie. Dlatego kartka może być pokryta niezliczoną ilością nieprzewidzianych kleksów, ale to nic.

Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?

Boże, kiedy to było? Rok, dwa miesiące, pięć dni i dokładnie godzina, nie przepraszam godzina i dwie minuty temu. Tak to właśnie wtedy o mało nie zabiłeś mnie sklepowymi drzwiami. Spojrzałam wtedy na Ciebie i wiesz co pomyślałam? Co za wielka, pokraczna fajtłapa.
Nasza pierwsza randka w kawiarni, pierwsza długa rozmowa, fascynacja i Twoja rozbita o futrynę frontowych drzwi głowa. Później był spacer, shake z MC’a i ja dławiąca się ze śmiechu z Twoich opowieści. Następnie mecze, po których sowicie nagradzałam Cię za walkę na boisku soczystym buziakiem. Wspólny weekend majowy, nasz pierwszy raz (tak mniej świadomość, że strasznie się rumienie, a kardiograf  szaleje), pieczenie szarlotki (wyszła zjadliwa!) i objadanie się kebabami w piątkowe wieczory, przez co przytyłam 7 kilo! Wspólne obejrzane filmu i kasety z mojego dzieciństwa, setki przejrzanych zdjęć. Wakacje nad morzem, wszystkie kłótnie (sąsiedzi mieli niezły kabaret), kilka potłuczonych przeze mnie talerzy, gruntowne porządki mieszkania przed przyjazdem Twojej mamy (oczywiście kondomów z komody zapomniałeś sprzątnąć). I w końcu Twój wyjazd na zgrupowanie i moje pierwsze zasłabnięcie w pracy. Nie powiedziałam ci od razu, bałam się. Pewnie żyłbyś w tej niewiedzy jeszcze długo, gdyby nie ten krwotok w nocy. Wizyta w szpitalu i Twój przerażony wyraz twarzy na słowo przeszczep. Zacząłeś obchodzić się ze mną jak z jajkiem, nawet nie wiesz jak mnie to dobijało. Ja po prostu chciałam zapomnieć, ze jestem chora! Pragnęłam budzić się wtulona w Ciebie, po kolejnej z rzędu upojnej, wyczerpującej nocy.
Dawałeś mi siłę, sprawiałeś, że zapomniałam…
Nie na długo, po trzech miesiącach zaczęło się pogarszać, poniżający był dla mnie fakt, że ledwo co stałam na nogach o ile w ogóle udało podnieść mi się z łóżka. Przeprowadzka do szpitala, dializy i morfologia były codziennością. Dni i tygodnie mijały, a Ty zdawałeś się nie tracić nadziei. Jednak prawda była inna dawcy w dalszym ciągu nie było, a ja stawałam się coraz słabsza, chemioterapia nie dawała efektów, ale miałam Ciebie.

Pogodzona ze swoim losem, chora na białaczkę w ostatnim stadium dziewczyna?
Nie, postawmy sprawę jasno pogodzona ze śmiercią, kochająca i kochana przez mężczyznę swojego niezbyt długiego życia kobieta.

Kamil to wszystko, te wspomnienia są Twoje.
A ja jestem w nich.
Bo tylko tyle po mnie zostało.
Bo byłam tylko jedną chwilą i właśnie przeminęłam.
_________________________________________________________
Od autorki: Z dedykacją dla Rysia :) Z góry przepraszam za wyciskanie z Was łez tymi ckliwymi bohomazami, już nie będę.
PS. List adresowany jest do Kamila Syprzaka.