piątek, 22 lutego 2013

Nieugięta maksyma


Gorąco, zdecydowanie za gorąco. Czyżby klimatyzacja w hali Podpromie uległa nagłemu uszkodzeniu? Szlak by to, zdejmuje mój granatowy sweter, rzucając go niedbale na zielone plastikowe krzesełko. Klnę w duchu na drugiego arbitra, który cały czas znajduje się przy stoliku sędziowskim oceniając czy był blok po ataku Zbyszka Bartmana. Klub kibica Sovii szaleje jak zawsze, zagrzewając swój zespół do dalszej walki z Bełchatowskimi pszczółkami. 

- I proszę państwa punkt dla drużyny z Bełchatowa. Piłka meczowa, zagrywa Daniel Pliński - poinformował spiker.

Chwilę później jest już po wszystkim, gdy pięknym asem serwisowym popisuje się Papa i Skra wraca do domu z kompletem punktów. U stóp schodów spotykam panią Ignaczak, która uparcie tłumaczy synowi, że teraz nie może pójść do taty, gdyż ten udziela właśnie wywiadu. Śmieje się głośno widzą nadąsaną minę małego, zwracając tym zachowaniem uwagę owej dwójki. 

- Ciocia, ciocia! - krzyczy sobowtór Igły i biegnie wprost w moje ramiona, dostaję soczystego buziaka w policzek co wywołuje jeszcze większy banan na mojej twarzy 

- Mama nie pozwala mi iść do taty, jak zwykle ma jakieś "ale". - patrzę na niego zdumiona, ponieważ wyrzuca z siebie słowa z prędkością światła co utrudnia mi skupienie się na sensie jego wypowiedzi. W dodatku ta mimika twarzy i gestykulowanie małymi rączkami strasznie mnie bawi. 

- Oj Seba pamiętaj mama ma zawsze racje i musisz jej słuchać, chodź pójdziemy razem. Iwona mogę porwać Twojego syna? - pytam spoglądając na nią, ta tylko kiwa głową na znak, że się zgada. 

Idąc za rękę kierujemy się w stronę płyty boiska. Mały Ignaczak opowiada mi z fascynacją o tajnikach jego nowej gry na x-boxsa, obiecuje wszystkiego mnie nauczyć jak do nich wpadnę, przystaje na jego propozycje. Boże ten dzieciak to czysty ojciec, buzia mu się nie zamyka i wszędzie go pełno. A kto wie może za kilka lat będzie się szczycić mianem najlepszego siatkarza Europy, a nawet i świata. Krzysiek byłby niezmiernie szczęśliwy i dumny, że pierworodny idzie w jego ślady.

- Sebo śmigaj do taty, zobaczy chyba właśnie Cię szuka - zwracam się do małego wskazując mu palcem drogę do seniora. 

Do moich nozdrzy dociera zapach perfum i już wiem, że ktoś stoi za moimi plecami. W tym przekonaniu utwierdza mnie ciepły oddech smugający niczym lekki wiatr mój kark. Odwracam się i wpatruje w brązowe tęczówki lekko zadzierając głowę, bo mimo obcasów, różnica wzrostu jest wyraźna. Lekko muska moje usta, pozostawia niedosyt i nie jestem w stanie przypomnieć sobie dokładnie faktury jego pełnych ust.
- Czekaj w samochodzie, musimy porozmawiać - mówi unikając mojego spojrzenia i odwracając się na pięcie. "Musimy porozmawiać" - niby dwa zwykłe słowa, a wywołują złe przeczucia. Siedzę w czarnym Audii słuchając Lany Del Rey której piosenka właśnie leci w Esce. Odgłos zamykanego bagażnika wyrywa mnie z zamyślenia, chwile później zajmuje miejsce obok mnie. Pachnie cytrusami, za sprawą ulubionego żelu pod prysznic. Włosy lekko połyskują w świetle latarni, zapewne są jeszcze wilgotne. Czekam aż wreszcie się odezwie, jednak ma inne zamiary, przekręca kluczyk w stacyjce uruchamiając samochód, by po chwili znaleźć się na obrzeżach Rzeszowa.

Zatrzymuje auto i w końcu obdarza mnie spojrzeniem, jednak jego tęczówki nie są radosne jak zwykle, widać w nich... pustkę, tak głęboką, ciemną, nie kończącą się pustkę. Mimowolnie się wzdrygam, czując, że to co zaraz usłyszę nie będzie niczym dobrym. 

- Paul? - głos wyraźnie odmawia mi posłuszeństwa, łamiąc się niemiłosiernie - O co chodzi? - kładę dłoń na jego ciepłym policzku pokrytym dwu dniowym zarostem. 

- Nigdy mi tego nie wybaczysz. Nie chcę Cię stracić, ale po tym co usłyszysz na pewno nie będziesz chciała mnie znać. - w jego oczach błyszczą łzy, które przypominają jezioro tuż przed zachodem słońca. Nie bardzo rozumiem o co mu chodzi, więc lekko ściągam brwi. 

- Ja....ja Cię zdradziłem... Lena, to nic dla mnie nie znaczyło! Ty jesteś dla mnie najważniejsza to Ciebie kocham! - zaczyna się tłumaczyć łapiąc mnie za dłonie, moje ciało jest jak sparaliżowane pod wpływem jego słów.
- Kiedy? – szepczę cicho, a gardło mam ściśnięte z ogarniających mnie emocji.

- Podczas meczu wyjazdowego do Gdańska, spiliśmy się wtedy po wygranej, nic nie pamiętam, oprócz poranka, gdy się obudziłem w jej pokoju hotelowym... 

- Z kim? – w tym pytaniu nad goryczą przeważa obrzydzenie.

- Fizjoterapeutka Lotosu.

Więcej nie chce wiedzieć, nie obchodzi mnie czy był pijany, czy też nie. Zdradził i to jest rzecz niewybaczalna. 

- Nie chcę Cię znać. - chrypię przez łzy, drżącymi rękami zdejmując wisiorek, który dostałam od niego na początku naszej znajomości. Kładę ozdobę na ciemną tapicerkę i wysiadam. 


*  *  *



Kolejny dzień, godzina, minuta i sekunda zamiast przynosić ulgę, potęgują wewnętrzny ból. Miną tydzień, długi, beznadziejny tydzień od kiedy usłyszałam te cholerne - zdradziłem Cię. Odcięłam się od świata, nie wychodziłam z domu od dobrych czterech dni. Ignorowałam prośby i błagania o wpuszczenie do mieszkania. Na początku odrzucałam każde połączenie, aż w końcu straciłam cierpliwość i po prostu wyjęłam kartę SIM. Wysłałam jedynie faksem zwolnienie lekarskie, żeby nie wywalili mnie z pracy na zbity pysk za nie spełnianie warunków zawartych w umowie. Kolejny raz zasypiam po wypiciu butelki wina duszkiem, pośród morza zużytych chusteczek higienicznych, na poduszce uwalonej rozmazanym od płaczu tuszem i ubrana w jego koszulkę. 

Nie pamiętam jakim cudem znalazłam się przy otwartych drzwiach wejściowych, nawet nie odnotowałam kiedy podniosłam się z łóżka. Zaciskam powieki, zasłaniając twarz dłonią, aby ochronić się przed drażniącym światłem żarówki na klatce schodowej. Jest cicho jedyne co słyszę to dwa oddechy.

- Jezu.. - słyszę przeciągłe jęknięcie.
Skądś znam ten głos, jednak uporczywe światło w dalszym ciągu uniemożliwia mi odsłonięcie dopiero co otworzonych oczu. 

- Iwona mówiła, że od tygodnia nie dajesz znaku życia, ja... ja nie myślałem, że jest aż tak źle - irytuje mnie ten troskliwy i przejęty ton. W końcu odsuwam rękę i zastygam w bezruchu, sparaliżowana jakby pod wpływem spojrzenia bazyliszka. Jednak śmierć w tym wypadku byłaby mniej bolesna. 

Zamyka drzwi po czym podchodzi do mnie łapiąc za nadgarstki. Z moich ust wydobywa się jęk bólu, pech chciał, że zacisną długie palce na świeżych ranach. Chyba orientuję się o co mi chodzi, bo zwalnia uścisk i spogląda ze zdziwieniem na miejsce skaleczenia.

- Czyś ty oszalała?! Cięłaś się?! - krzyczy, a w jego oczach zauważam mieszankę złości i poczucia winy. To drugie zdecydowanie mnie satysfakcjonuje,​ niech cierpi. Nie powiem mu przecież, że pokaleczyłam się o rozbite szkło w kolorze butelkowej zieleni, w którym znajdowała się czerwona aromatyczna ciecz. Niech snuje wizje samookaleczenia, nie będę go wyprowadzać z błędu.

- Od kiedy interesuje Cię to co robię?! Po co przyszedłeś? – zdobywam się na pogardliwe spojrzenie.

- Martwiłem się...

- Daruj sobie - wybucham udawanym kpiarskim śmiechem, a w głębi duszy mam ochotę utonąć w jego wielkich, muskularnych ramionach, jednak zamiast tego wyswobadzam się z uścisku - Rzeczy masz w walizce przy fotelu w salonie - zachowuje zimny wyraz twarzy, choć czuję, że w gardle ogromną gulę jak podczas płaczu. 

- Lena przecież to nie musi tak wyglądać... możemy spróbować. Wystarczy dać nam szanse! Przecież oboje się kochamy, jesteśmy dorośli, więc dlaczego o tym nie porozmawiamy na spokojnie? 

- Na spokojnie? NA SPOKOJNIE?! Okej, to powiedź Paul dobrze Ci było? Dała ci od razu czy musiałeś  bawić w grę wstępną? Ohh no tak! Zapomniałam! Ty nic nie pamiętasz! Biedna ofiara roznamiętnionej małolaty! Nie chcę Cię znać! – syczę poirytowana.

- To mamy problem, bo jednocześnie mnie kochasz...

- Gówno wiesz co czuje Lotman! Zabieraj się z tego mieszkania i mojego życia raz na zawsze!

Zrezygnowany spuszcza głowę i idzie po swoje rzeczy. Już ma wychodzić, gdy z moich ust wydobywa się ciche - Czekaj...

Odwraca się w moją stronę zdezorientowany,​ a w jego oczach dostrzegam płomyki nadziei. 

- Jeszcze to - mówię zdejmując z siebie jego koszulkę, w której spałam i wciskam mu ją w dłonie - Nie lubię być komuś coś winna - staję przed nim w koronkowych figach i po raz ostatni zerkam w jego brązowe oczy, po czym z łoskotem zamykam drzwi. Wpatruje się w nie, by po chwili na moich policzkach zaczęły błyszczeć wielkie niczym ziarna grochu łzy. Oznaka złości i nienawiści do samej siebie, bo ma racje kocham go, cholernie go kocham. Właśnie to jest w tym wszystkim najgorsze, że pomimo upokorzenia i świeżej rany zadanej przez najbliższą osobę, wciąż darze miłością. Chciałabym mu wybaczyć, naprawdę. Niestety nie potrafię, ponieważ jeżeli mężczyzna choć raz zdradzi, to wiem, że posunie się do tego po raz kolejny - więc cierpię, codziennie przywdziewając maskę naturalności i zobojętnienia, każdego obdarzając sztucznym uśmiechem, w głębi duszy mając ochotę wykrzyczeć wszystkim co o nich myślę, szczególnie tym chujom - a zwłaszcza Paulowi Lotmanowi.
________________________________________________________
Od autorki: Fuuu, przepraszam za to coś na górze w niedziele się zrehabilituję. Macie jakieś życzenia co do bohaterów następnej historii? Jestem otwarta na propozycję :)
PS. Chciałabym serdecznie podziękować, za komentarze pod Ulotnością. Naprawdę nie spodziewałam się, tylu miłych słów :) 

niedziela, 17 lutego 2013

Ulotność


Jestem może trochę bledszą, odrobinę słabszą i chudszą z mniejszą ilością włosów na głowię osobą. Jednak wciąż tą samą, choć teraz zamiast pieprzyków moją skórę zdobi siateczka utkana z niebieskich żył. Podkrążone oczy i spierzchnięte wargi w matowym kolorze. Bezustannie ogarniająca senność i brak apetytu. Biała sterylna sala, głowa opatulona w jedną z kwiecistych chustek, które mi przywiozłeś, wkucie dożylne na lewym zgięciu łokcia i moja stała przyjaciółka, czyli torebka otamowana literkami A Rh- w cudownym wyrazistym bordowym kolorze  – wszystko to przypomina i nie daję zapomnieć o paskudnej dolegliwości.

Kolejny dzień wyczekuję jednej godziny, jednego momentu, gdy zobaczę Twoją twarz za przeźroczystą szybą, Twój piękny wymuszony uśmiech, oczy przepełnione bólem. Nawet nie wiesz jak łatwo odczytać z nich wszystkie emocje jakie Tobą targają. Czekam aż zapukasz lekko w szklaną powierzchnie, myśląc, że nie wiem o twoim przybyciu. Pomachasz dłonią na powitanie, zadając bezgłośne „Jak się czujesz?”, a ja?
Ja odpowiem, że wyśmienicie, zgodnie z prawdą, bo przy Tobie zawsze tak właśnie się czuję.

Czy tęsknię?

Oczywiście, że tak nawet nie wiesz jak bardzo! Właściwie to tęsknota sprawia największy ból, przeszywa od środka wszystkie tkanki, komórki, narządy i układy. Ogarnia mnie pustka, której niczym nie potrawie wypełnić. Najbardziej brakuje mi dotyku, ale nie byle jakiego. Brakuje mi poczucia, że jesteś przy mnie, że trzymasz mnie za rękę, głaszczesz lekko zarumieniony policzek długimi palcami, muskasz go niczym podmuch ciepłego letniego wiatru. Więc, tak tęsknota w tym wszystkim jest najgorsza.

A fizyczny ból i strach?

To śmieszne, bo obu z nich nie odczuwam. Morfina jak inne środki przeciwbólowe działa bez zarzutu. Zaś strachu wyzbyłam się już dawno, bo czego tak naprawdę mam się bać? Wszyscy prędzej czy później umierają, taka jest kolej rzeczy.
Czas chyba robi mi dziś na złość, bo mam nieodparte wrażenie, że sekundomierz porusza się coraz to wolniej. Mam lekkie trudności z utrzymaniem w dłoni długopisu, bo ciągle czuje nieprzyjemnie drętwienie. Dlatego kartka może być pokryta niezliczoną ilością nieprzewidzianych kleksów, ale to nic.

Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?

Boże, kiedy to było? Rok, dwa miesiące, pięć dni i dokładnie godzina, nie przepraszam godzina i dwie minuty temu. Tak to właśnie wtedy o mało nie zabiłeś mnie sklepowymi drzwiami. Spojrzałam wtedy na Ciebie i wiesz co pomyślałam? Co za wielka, pokraczna fajtłapa.
Nasza pierwsza randka w kawiarni, pierwsza długa rozmowa, fascynacja i Twoja rozbita o futrynę frontowych drzwi głowa. Później był spacer, shake z MC’a i ja dławiąca się ze śmiechu z Twoich opowieści. Następnie mecze, po których sowicie nagradzałam Cię za walkę na boisku soczystym buziakiem. Wspólny weekend majowy, nasz pierwszy raz (tak mniej świadomość, że strasznie się rumienie, a kardiograf  szaleje), pieczenie szarlotki (wyszła zjadliwa!) i objadanie się kebabami w piątkowe wieczory, przez co przytyłam 7 kilo! Wspólne obejrzane filmu i kasety z mojego dzieciństwa, setki przejrzanych zdjęć. Wakacje nad morzem, wszystkie kłótnie (sąsiedzi mieli niezły kabaret), kilka potłuczonych przeze mnie talerzy, gruntowne porządki mieszkania przed przyjazdem Twojej mamy (oczywiście kondomów z komody zapomniałeś sprzątnąć). I w końcu Twój wyjazd na zgrupowanie i moje pierwsze zasłabnięcie w pracy. Nie powiedziałam ci od razu, bałam się. Pewnie żyłbyś w tej niewiedzy jeszcze długo, gdyby nie ten krwotok w nocy. Wizyta w szpitalu i Twój przerażony wyraz twarzy na słowo przeszczep. Zacząłeś obchodzić się ze mną jak z jajkiem, nawet nie wiesz jak mnie to dobijało. Ja po prostu chciałam zapomnieć, ze jestem chora! Pragnęłam budzić się wtulona w Ciebie, po kolejnej z rzędu upojnej, wyczerpującej nocy.
Dawałeś mi siłę, sprawiałeś, że zapomniałam…
Nie na długo, po trzech miesiącach zaczęło się pogarszać, poniżający był dla mnie fakt, że ledwo co stałam na nogach o ile w ogóle udało podnieść mi się z łóżka. Przeprowadzka do szpitala, dializy i morfologia były codziennością. Dni i tygodnie mijały, a Ty zdawałeś się nie tracić nadziei. Jednak prawda była inna dawcy w dalszym ciągu nie było, a ja stawałam się coraz słabsza, chemioterapia nie dawała efektów, ale miałam Ciebie.

Pogodzona ze swoim losem, chora na białaczkę w ostatnim stadium dziewczyna?
Nie, postawmy sprawę jasno pogodzona ze śmiercią, kochająca i kochana przez mężczyznę swojego niezbyt długiego życia kobieta.

Kamil to wszystko, te wspomnienia są Twoje.
A ja jestem w nich.
Bo tylko tyle po mnie zostało.
Bo byłam tylko jedną chwilą i właśnie przeminęłam.
_________________________________________________________
Od autorki: Z dedykacją dla Rysia :) Z góry przepraszam za wyciskanie z Was łez tymi ckliwymi bohomazami, już nie będę.
PS. List adresowany jest do Kamila Syprzaka. 

sobota, 16 lutego 2013

Przewrotna monotonia


Polarowy pomarańczowy koc nie ogrzewa wystarczająco moich nóg, herbata z cytryną w nakrapianym białym kubku jest już zimna, a moje spojrzenie niezmiennie utkwione jest w pokrytym kroplami deszczu oknie. Pojedyncze błyski przeszywają granatowe niebo w akompaniamencie coraz głośniejszych grzmotów. Niespodziewanie deszcz przybiera na sile, a wiatr zrywa się, przerażając swym głośnym świstem. Jeden z piorunów uderza niebezpiecznie blisko, a jego blask rozjaśnia ciemne wnętrze pokoju. Coś zaczyna się ruszać przy moim udzie, przez co podskakuję ze strachu wylewając cierpki napój na koszulkę. Klnę niezadowolona, ale mimowolnie sprawdzam treść otrzymanej wiadomości.

„Zależy mi na tobie..”

Ze zdziwienia wytrzeszczam oczy, zastanawiając się czy to czasem nie jakiś żart. Chwile zajmuje mi skojarzenie faktów i przyczyny tej nagłej wylewności ze strony przyjaciela.
Mogę się założyć, że musiał wypić sam kilka głębszych, aby zdobyć się na takie wyznania.

„Wiem..”

Udaje się do kuchni po świeczkę, bo nie zamierzam siedzieć po ciemku. Jak na złość nigdzie nie mogę jej znaleźć, fakt może przydałoby się poukładać trochę w tej szafce nad okapem.  Cóż porządek nigdy nie był moją domeną, owszem zdarzały się dni w których potrafiłam wysprzątać całe mieszkanie na błysk, ale za dwa dni znów wyglądało jak pobojowisko. Modlitwę do świętego Antoniego przerywa mi tylko walnięcie czołem w drewniany front szafki, powstrzymuje się od sypnięcia wiązanki przekleństw i wreszcie odnajduje zgubę. Przyjemne światło zapachowej świeczki ociepla wnętrze pokoju, a ja znów ląduje pod lekko zmechaconym przykryciem. W tej samej embrionalnej pozycji, z tym samym beznamiętnym wyrazem twarzy, wszystko wydaje się być takie same, niezmienne. Tylko herbata jest teraz całkowicie zimna.

„Wpuść mnie” – marszczę brwi głowiąc się nad sensem tej wypowiedzi.

W końcu moich uszu dobiega ciche pukanie do drzwi wejściowych. Podrywam się gwałtownie z kanapy, ledwo wyrabiając się we wnęce prowadzącej do przedpokoju. W welurowych skarpetkach pędzę na złamanie karku, prawie wybijając sobie zęby przed drzwiami, aby w końcu szeroko je otworzyć nie zerkając nawet przez judasza.
Pomyliłam się twierdząc, że jest po kilku głębszych, właściwie to nie mam pojęcia jak wszedł na trzecie piętro nic sobie nie łamiąc.
- Jezu.. wchodź, jesteś cały mokry.. – jestem przerażona jego stanem.
Nie ma na sobie suchej nitki, ubrania kleją się do jego ciała, a w oczach widać pustkę. Fakt faktem nie przywykłam do oglądania go podczas totalnego upojenia alkoholowego.
Rusza chwiejnie w kierunku salonu, odbijając się od ścian małego przedpokoju zostawiając na niech mokre plamy dłoni i przedramion.
Kręcę głową z politowaniem, gdy podczas zdejmowania obuwia traci równowagę i doznaje bliskiego i bolesnego spotkania z miodowymi panelami. Jakim cudem rozpoznał litery na klawiaturze? Albo jak tu trafił nie wpadając pod samochód? Tego nie wiem, tak samo jak nie znam przyczyny uchlania się prawie do nieprzytomności. Przecież alkohol nie jest rozwiązaniem, to tylko chwilowa odskocznia od problemów. Niestety budząc się następnego ranka spadają z podwójną siłą na skacowanego człowieka. Pomagam mu zdjąć przemoczone ciuchy i zaciągam pod prysznic. Niestety pijany Lijewski ma nadmierne poczucie humoru i  wychodzi na to, że prysznic bierzemy razem, tyle że ja w ubraniach.
- Bardzo zabawne Marcin, bardzo. – syczę ironicznie i owijam go w biodrach puszystym ręcznikiem, a ten śmieję się tylko.
- Zależy mi na tobie... – mówi o dziwo poważnym tonem, zbijając mnie nieco z pantałyku.
- Wiem, Lijek.. – troskliwie głaszczę jego nieco drapiący przez zarost policzek, po czy zrzucam z siebie mokrą bluzkę i spodnie. Odwracam się tyłem, żeby sięgnąć po szlafrok, jednak dębieję, gdy czuję ciepłe opuszki palców sunące powoli od karku w dół pleców. Przechodzi mnie dreszcz i przełykam głośno ślinę.
- Bo...cię kocham. – słyszę zachrypnięty szept tuż przy uchu, przez co moją skórę pokrywa gęsia skórka i nie wiedząc czego mam się spodziewać zastygam w bezruchu. Ciepły oddechach smuga okolice lewej łopatki, czuję jak z każdą chwilą zmniejsza odległość między nami. Przymykam powieki czując fakturę miękkich ust przylegających do mojego ramienia i z niemałym zdziwieniem odnotowuje, że tętno niebezpiecznie przyspiesza i to nie z powodu zimna. Wędruje wargami na moją szyję, zataczając na niej małe kółeczka językiem. W brzuchu zaczyna szarżować mi motylek, jakby otumaniony wizją tego co może przynieść ten deszczowy poniedziałkowy wieczór. Na twarzy wykwita mi półuśmiech, bo teraz wiem, że wszystko nie będzie już takie same.
Będzie wyjątkowe.

____________________________________________________________________________
Od autorki: Tak więc ta dam! Jest i pierwsza historia, nie podoba mi się już tak jak na początku, ale to standard. Pozostawiam waszej ocenie! :)
Zapowiedź - będą łzy, gwarantuje.

Słowem wstępu

Samotne Ćmy to blog na którym pojawi się wile różnych, niekiedy ckliwych historii. To wytwory mojej chorej wyobraźni, którym wreszcie postanowiłam dać upust. Bohaterami owych one partów będą głównie siatkarze i szczypiorniści (choć mogą być odstępstwa).
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wszystkim miłego czytania!
Jeśli macie jakieś pytania to zapraszam na mój wywiader.