[...]
Rzeszowskie niebo płaczę, a swymi łzami w postaci zimnych kropel
deszczu zalewa jedną z bocznych ulic miasta. Przeźroczysty parasol
niewystarczająco chroni włosy przed wilgocią, które pod jej wpływem wywijają
się we wszystkie możliwe strony. Klnę siarczyście po raz kolejny wpadając w
dziurę w chodniku. Zerkam na swoje kwieciste kalosze, które oblepione błocistą
mazią zniechęcają mnie do dalszej wycieczki w miasto. Nie zazdroszczę
mieszkańcom Wysp Brytyjskich, którzy zmagają się z takimi warunkami atmosferycznymi
ponad połowę roku. Jakaś niewyraźna postać na drugiej stronie przejścia dla
pieszych potrząsa swą górną kończyną. Niestety brak szkieł kontaktowych
uniemożliwia mi rozpoznanie owej osoby. Reklamówka z kupionym makowcem szeleści
pod wpływem silniejszego podmuchu wiatru. W końcu sygnalizacja świetlna zmienia
swój kolor na zielony. Każdemu kroku towarzyszy charakterystyczne plumkanie
spowodowane zetknięciem gumowej podeszwy obuwia z wilgotną nawierzchnią asfaltu.
- Łucja! – rozglądam się zdezorientowana, by po swojej lewej
stronie dostrzec wielkiego dryblasa z pokaźnym bananem na twarzy, który z
niekrytym entuzjazmem całuje mój policzek na powitanie – o mało nie wydłubując
sobie oka drutem parasolki.
- Co tu robisz? - pyta.
- Postanowiłam po obcować z innymi stworzeniami oprócz zdechłych
rybek w akwarium, więc wybrałam się do piekarni. – wskazałam wymownie na
reklamówkę.
- Coś na osłodę życia? – unosi podejrzliwie prawą brew.
- Powiedźmy. – zbywam, nie mając ochoty na wylewanie żalów na
środku skrzyżowania.
Patrzy na mnie tym swoim ‘ojcowskim’ spojrzeniem. Ignaczak to taki dobry duszek, pojawiający się najmniej
oczekiwanym momencie. Tak było i tym razem. Już po pół godzinie siedział na
mojej grafitowej sofie z talerzykiem wypełnionym po brzegi kawałkami makowca i
nawijał jak potłuczony. O wszystkim; o prezencie, który kupił Iwonie na ich
rocznicę, o swoim nowym Canonie, gorączkującej Dominice, namolnym sąsiedzie,
przeglądzie samochodu i o biuściastej właścicielce warsztatu, kolacji u
teściów. W końcu jego monolog wchodzi na niebezpieczny grunt, a mianowicie
drużyna i wszystkie anegdoty z nią związane. Mam wrażenie, że zawartość mojego
żołądka zaraz ujrzy światło dzienne.
- A właśnie jak z Kovačevićem? – pyta z zawadiackim
uśmiechem, jak gdyby nigdy nic. W moje zbolałe serce na sam dźwięk jego
nazwiska wbija się kolejny tuzin ostrych szpilek, a każda kolejna sprawia, że
jestem bliska wybuchnięcia płaczem.
- A jak ma być? – warczę wściekła. Patrzy na mnie dużymi oczami z
rosnącym zdziwieniem.
- Jak to jak?! Pokłóciliście się? Tak to wszystko wyjaśnia.. –
drapie się po głowie zkłopotany.
- Zaraz, stop! O czym Ty mówisz Krzysiek?
- No przecież.. przecież Nicola rozstał się z żoną, ale o tym
wiesz.
- CO?!
– Brawo Badenko tamtej przeklętej nocy zaprzepaściłaś jakiekolwiek
szanse bycia szczęśliwą z mężczyzną, którego najzwyczajniej w świecie kochałaś!
Libero Resovii wychodzi grubo po dwudziestej trzeciej, po
wysłuchaniu moim żalów i lamentów, które podsumował jednym, krótkim – kurwa.
Pocieszające to nie było, ale przynajmniej miałam się komuś wygadać. Zmywając
brudne naczynia, śpiewam wraz z Brodką tekst jej piosenki, która rozbrzmiewa z
głośników wieży.
Kusisz zapachami,
prowokujesz gestem,
wodzisz za mną wzrokiem,
czterogłowym smokiem.
Namierzasz radarami,
jestem jak ruchomy cel,
naostrzone zęby,
nie polubię Cię!
Śmieję się pod nosem, dopiero po
chwili uświadamiając sobie jak te słowa pasują do opisu początku naszej
znajomości.
- Kurczę.. – syczę, gdy ostrzę kuchennego noża przecina naskórek
palca wskazującego. Niby mała ranka, a krew leje się strumieniem. Precyzyjnie
owijam paliczek ręcznikiem papierowym, po czym z prowizorycznym opatrunkiem
wkładam niedojedzone ciasto do chlebaka.
- Hej. – słyszę za swoimi plecami głos, który rozpoznałabym nawet
będąc w głębokiej śpiączce. Przez chwile nawet przemyka mi przez myśl, że
to sen. Jednak opuszek wciąż nieprzyjemnie szczypie co utwierdza mnie w
przekonaniu, że się mylę. Powoli odwracam się w jego stronę, ale nie chcąc aby
wyczytał targające mną emocję wbijam wzrok w kafelki. A w myślach przeklinasz
swoją wylewność w obecności Ignaczaka, bo niewątpliwie to on jest pomysłodawcą
tej akcji.
- Po co przyszedłeś? – mimo starań mój głos brzmiał nienaturalnie.
Co oczywiście nie umknęło jego uwadze.
- Całe życie zamierzasz udawać? –
wytyka mi niezadowolony.
- Słucham?
- Grasz niewiadomo jak silną,
niezależną i wyzwoloną, a w środku aż rwiesz się, aby wpaść w moje ramiona! – w
odpowiedzi prycham gniewnie i odważam się spojrzeć na niego. To błąd, bo jego
widok wręcz parzy - Dobrze wiem, że teraz marzysz
o tym żebym wziął Cię tu i teraz na tym kuchennym blacie.
- Dobre sobie! – zaprzeczam po raz kolejny, czyż to nie
irracjonalne?!
- Błagam zamknij się i choć raz mnie posłuchaj! – podchodzi do
mnie na tyle blisko, bym mogła zobaczyć małe piegi na nosie. Oddychaj! – myślę.
- Oboje jesteśmy popieprzeni. Wiem że łączył nas tylko seks, ale
dla mnie on od samego początku znaczył coś więcej poza zaspokojeniem cielesnych
żądzy. To brzmi tak beznadziejnie..
- Ale prawdziwie.. – mruczę wpatrując się w jego tęczówki.
- Nie prawdą jest to, że teraz zależy mi na dwóch rzeczach.
Zarówno to, przed czym chcę uciec, jak i to, co pragnę mieć na wyłączność –
jest w Tobie. Chcę Cię Łucja i jestem teraz pieprzonym egoistą, ale mi też
należy się coś od życia!
- Chyba tę zachciankę jestem w stanie spełnić. – wypowiadam jednym
tchem po czym przyciągam go władczo do siebie za materiał koszulki, aby wbić
się w jego wargi.
- Nie ma definicji, która mogłaby opisać Twój stan Badenko, jesteś
po prostu szczęśliwa.
_________________________________________________
Ciąg dalszy jest, pozostawiam Waszej
ocenie.
Kupie kilka dodatkowych godzin doby,
posiadaczy niezwłocznie proszę o kontakt!
Miłego sobotniego wieczoru :)
Moje nowe dzieciątko już na świecie.