Patrzę w duże sarnie oczy postaci znajdującej się naprzeciwko, w czarnych jak węgiel tęczówkach zlewających się z źrenicą widnieje przerażenie. Lustro pokryte białymi śladami po paście do zębów nie kłamię ukazując wielką niczym ziarno grochu łzę spływającą po bladym policzku w kierunku dolnej żuchwy. Zrezygnowana, uwięziona w klatce bezsilności przysiadam na brzegu białej wanny. Szukam słów, aby opisać co teraz czuję. Dla pewności jeszcze raz zerkam na biały prostokąt, który trzymam w drżących z emocji dłoniach. Dwie, wyraźne czerwone kreski, potwierdzający dobitnie, że to wszystko prawda. Szczerzę to nie wiem czego boję się bardziej, rozstępów, które pojawiać się będą podczas kolejnych trymestrów, czy jego reakcji.
Zacznie wyklinać mnie za nieodpowiedzialność i lekkomyślność?
Każę znikać ze swojego życia? Nie, nie jest aż tak egoistycznym, podłym dupkiem.
Ubierając ciepłe emu i puchową kurtkę, zerkam co chwile na zegarek w obawie, że się spóźnię. Bieganie nigdy nie było moją mocną stroną, szczególnie w stanie błogosławionym, ale o tym dowiedziałam się dopiero, gdy zaliczyłam śmietnik tuż przed jastrzębską halą sportową. Ścisk i duchota jaka panowała w holu wywołało lekkie zawroty głowy, ale mimo to dzielnie brnęłam w tłumie pomarańczowych koszulek kibiców. Hala pęka w szwach, a ja niecierpliwię wypatruję szatyna z numerem trzynaście na plecach. Siedzę w sektorze za statystykami Jastrzębskiego, więc nie mam najmniejszych szans, żeby podejść do płyty boiska przed rozpoczęciem meczu, bo właśnie rozbrzmiewa gwizdek sędziego. Klnę w duchu, ale usadawiam się zrezygnowana na zielonym krzesełku. Mam bite dwie godziny na przemyślenie jak oznajmić Kubiakowi, że zostanie ojcem. Jednak los tego dnia mi nie sprzyja, bo mecz kończy się niespełna po półtora godzinnej walce, niestety przegranej do zera z ZAKSą. Cholernie kusi mnie wizja wystrzelenia jak z procy w dół schodów i wyrzucenia z siebie nowiny niczym karabin maszynowy, jednak moje plany zostają zniweczone przez grupę fanów przy bandach reklamowych. Jak na złość znów robi mi się niedobrze, co zmusza mnie do opuszczenia trybun w trybie natychmiastowym. Zimne powietrze pozytywnie wpływa na mój żołądek, w przeciwności do dźwięku smsa, za którego sprawą dębieję. Otwieram wiadomość lekko zziębniętymi dłońmi.
„Czekasz?”
„Tak, szybciej!”
„?”
„SZYBCIEJ, jestem przed halą”
Po dwudziestu minutach wreszcie wychodzi zza drzwi budynku z posępną miną. No tak przecież przegrali mecz! Mam ochotę uderzyć się w czoło z otwartej dłoni załamana własną głupotą, ale zamiast tego splatam nasze palce i bez słowa ruszamy wolnym krokiem do domu. Mimo, że miałam gotową przemowę i wszystko przećwiczone w głowię nie potrafię wydobyć z siebie ani jednego dźwięku. Po prostu znam Michała i wiem, że gdy jest podłamany porażką to lepiej nie dolewać oliwy do ognia i po prostu rozmawiać na neutralne tematy, właściwie to nie rozmawiać, zwyczajnie milczeć. I tak też robię. Poczekam do jutra, on trochę ochłonie ja też, tak zdecydowanie jutro będzie dobrze.
- Dlaczego nie nosisz rękawiczek? – pyta o dziwo spokojnym tonem, pocierając kciukiem wnętrze mojej dłoni.
- Zapomniałam.– mruczę, chowając nos w kołnierz puchówki.
Jak zwykle przepuszcza mnie w drzwiach mieszkania, a ja szybko zrzucam kurtkę i maszeruję do kuchni uprzednio pytając czy napije się ze mną herbaty, przytakuje na znak potwierdzenia. Malinowy zapach ciepłego napoju rozchodzi się po salonie, gdy stawiam na szklanej ławie dwa gliniane kubki. Włączam telewizor, by obejrzeć wiadomości, a do moich uszu dobiega szczęk zamka drzwi od łazienki. Rozsiadam się wygodnie na kanapie, podciągając podkoszulek lekko do góry. Nie zauważam żadnych zmian na powierzchni brzucha, ciekawe który to tydzień, a może dzień? Muszę jutro odwiedzić lekarza, wtedy wszystko będzie jasne.
- Alicja? – słyszę zza drzwi łazienki, na co z przerażeniem poprawiam granatowy t-shirt, ale nie odpowiadam. Po chwili w korytarzu naprzeciwko mnie staje szatyn z nietęgą miną - Alicja, co to jest? – dopiero teraz zauważam, że w ręku trzyma test ciążowy, a ja robię się czerwona jak dojrzała piwonia od nasady włosów. Przez ten pośpiech najprawdopodobniej zostawiłam go na pralce! Szlak..
- Test ciążowy. – wzruszam ramionami.
- No to, to ja wiem! – patrzy na mnie z wyczekiwaniem.
- No to po co się głupio pytasz? – nie potrafię powstrzymać buńczucznego uśmiechu, gdy widzę jak jego twarz bieleje, chyba z nadmiaru wrażeń – Tak Michał jestem w ciąży – wypowiadam to stojąc naprzeciwko niego i wpatrując się w te kochane niebieskie tęczówki. Nic nie mówi po prostu patrzy na mnie z niedowierzaniem, a ja zagryzam wargę nie wiedząc czego się spodziewać. By po chwili zobaczyć szczery, najpiękniejszy ze wszystkich uśmiech i usłyszeć ciche – Okej.. – dzięki któremu z mojego serca spada olbrzymi kamień – Tylko teraz nie będziesz mogła zapominać o rękawiczkach.
_____________________________________________________
Wybaczcie ten szajs, ale aktualnie mam czterdzieści stopni gorączki i anginę, więc nie jestem w stanie napisać czegokolwiek. To na górze to staroć, taka o prosta, denna historyjka. Już niedługo ruszam z nowym projektem i niestety, ale ten blog zajmie drugi plan w hierarchii. Nienawidzę tegorocznej zimwiosny dobija mnie nie tyle choroba i to, że nie mam nawet siły przeczytać nowych rozdziałów na waszych blogach (za co bardzo, bardzo przepraszam i mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone), a to że za oknem leży cały czas śnieg. Po prostu już rzygam tą bielą, ja chcę choć odrobinę zieleni i ciepła!
I tym niezbyt optymistycznym akcentem kończę swój wywód ;)
edit; Zainteresowanych kolejnym wytworem mojej chorej wyobraźni zapraszam tutaj.